Arr, do stu beczek rumu – recenzja „Barakuda” Tom 5 – Kanibale

Są pewne tematy w literaturze oraz ogólnie przyjętej popkulturze, które cyklicznie powracają. Jednym z takich motywów jest tematyka piracka. W ostatnich latach motyw karaibskich zbójów ma się wręcz bardzo dobrze. Powstają zespoły muzyczne z gatunku Pirate Metal (Vane, Alestrom), gry planszowe (Statki,łupy, kościotrupy) i filmy (Piraci z Karaibów). „Barakuda” to seria zapoczątkowana w roku 2017 przez Jeana Dufauxa. Wpisuje się ona właśnie w wyżej wymienioną tematykę płaszcza i szpady – nie pozostało mi nic innego, jak nalać sobie szklanicę rumu i zasiąść do czytania.

Jean Dufaux (rocznik 1949) to autor doskonale znany w Polsce. Czy może być inaczej, skoro na koncie ma między innymi takie serie jak „Murena”, czy „Skarga ziem utraconych”? Za ilustrację serii odpowiedzialny jest młodszy rodak scenarzysty – Jérémy Petiqueux, dla którego był to debiut w branży komiksowej.

Akcja albumu rozgrywa się, jak można się domyślać, w okresie rozwoju pirackiego procederu – czyli XVIII wieku. Zostałem wrzucony na zdradzieckie wody tej opowieści, ponieważ zacząłem czytać ją od piątego tomu, nie znając poprzednich. Jednak uznałem, że to będzie doskonały test dla tego komiksu – bo nie znając poprzednich numerów, mogę wyrobić sobie szybko zdanie, czy warto sięgnąć po poprzednie części.

Lądujemy więc z bohaterami na środku tropikalnej wyspy, której nie odnajdzie żadna mapa. Zastajemy ich w nie lada tarapatach – oto statek gnębi jakaś paskudna choroba, nazywana „chorobą głębin”. Dodatkowo wyspa, która wydawała się bezpiecznym schronieniem, może się okazać grobowcem dla pozostałych przy życiu, gdyż zamieszkuje ją plemię kanibali. Jednocześnie w całej historii pojawia się przeklęty klejnot z Kasharu. Ten niesamowity kamień chcą zdobyć chyba wszyscy, by wykorzystać skrywaną w nim moc. W tym samym czasie co przygody na wyspie, ukazane są losy mieszkańców Puerto Blanco, a zwłaszcza syna „Black Doga” – Raffiego.

Całość czyta się jednym tchem niczym najlepsze powieści płaszcza i szpady. Realistyczna kreska idealnie wpasowuje się w klimat historii. Jérémy Petiqueux dał upust swojej wyobraźni, kreśląc rasowy horror, przedstawienie tytułowych kanibali wypada naprawdę przerażająco, jak i odpychająco. Na dodatek rysownik ma zdecydowanie dryg do przedstawiania pięknych kobiet i dynamicznych pojedynków, wprowadzając wręcz filmową narrację.
Podsumowując – bałem się nieco, sięgając po tą pozycję i nie znając poprzednich części tej opowieści – jednak po lekturze Kanibali wiem, że zrobię to na pewno. Polecam serdecznie każdemu miłośnikowi gatunku – Arrr, szczury lądowe!

Ps. Jeżeli zainteresowałem was swoją recenzją serię Barakuda możecie nabyć na stronie wydawnictwa Taurus : http://www.taurusmedia.pl/pl/katalog/barakuda/barakuda-1-niewolnicy

Łukasz

Share This: