Śpiąca królewna – Grimm Fairy Tales #5
Być może przy niedawno przeżytych Walentynkach zastanawialiście się co to znaczy kochać? W piątym już zeszycie od wydawnictwa Okami, o tytule Śpiąca Królewna(nie mylić z Królewną Śnieżką, tą od 7 krasnoludków), znajdziemy małą podpowiedź. Tradycyjnie dla tej serii, sama baśń wzięta jest w klamrę z wydarzeń współczesnych, a wyciągnięty z bajki morał pomagać ma w trudnych chwilach i decyzjach. Bohaterem tej części, jest licealista imieniem Brett, który ma upodobanie w koleżance ze swojej klasy. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, jak wielką władzę ma nad chłopcem i skrupulatnie to wykorzystuje manipulując nim. Chłopak na to pozwala, no i cóż, nie zaskakuje mnie to. Taką to wadę posiada większość mężczyzn, co przez kobiety na całym świecie jest wykorzystywane. W momencie kiedy chłopak ma zrobić coś naprawdę głupiego, a nawet najlepszy przyjaciel nie jest w stanie go od tego go odwieść, magicznie pojawia się książka z bajkami, podrzucona przez znaną z wcześniejszych tomów współczesną czarownicę (czy coś tam).
Grimm Fairy Tales #5 – Śpiąca królewna
Nie jestem fanem wiernych ekranizacji, bo po co poświęcać swój czas na obejrzenie/przeczytanie dokładnie tej samej historii? Odnoszę to do każdego rodzaju zmiany medium, także z książki na komiks. Przy interpretacji panowie scenarzyści Grimm Fairy Tales, Joe Tyler i Ralph Tedesco, popełnili następujące błędy.
Po pierwsze, postanowili wprowadzić i zilustrować kilka brutalnych scen, przez co utracono panujący w baśni tajemniczy klimat. Przypomina mi to modę jaka panowała jakiś czas temu wśród zespołów metalowych, aby coverować piosenki popowe, czy nawet dyskotekowe. I tak np. Frozen w wykonaniu krakowskiego Thy Disease zyskiwał ciężar i rytmikę, ale tracił swój niesamowity klimat, udając trochę co innego niż był w istocie. W muzyce (ale nie tylko) mniej znaczy więcej. I tak, we wspomnianym na wstępie Sandmanie, wiele brutalnych aspektów zostało wyrzucone poza kadr, co potęguję tylko złowrogi nastrój. I mimo że przedstawiona tam bajka zajmuje tylko dwie strony, ma się uczucie opowiedzianej w pełni historii, zaś niedopowiedziane fragmenty uzupełnia wyobraźnia.
Po drugie, no cóż, z książkowego poprzednika został tylko zarys bajki. Próżno szukać w komiksie wrzeciona, zamku porośniętego cierniami, czy uśpionych dworzan. Scenarzyści zdecydowali się dopasować baśń tak, aby morał pasował do przeżyć licealisty. I cóż, wyszło dość infantylnie, przez co kategorię wiekową od 16 lat, zmieniłbym na od 14 do 16 lat.
Warto?
Po tym co napisałem, można by pomyśleć, że traktuję Grimmy Fairy Tales – Śpiąca Królewna jako złą lekturę. Prawda natomiast jest taka, że
Jak to w bajkach bywa, na końcu jest morał. By go wam przytoczyć, posłużę się znaną mi anegdotą. Syn pyta ojca: „Tato, czy to prawda, że są takie afrykańskie plemiona, w których mężczyzna nie zna swojej żony, aż do dnia ślubu?”. Na to ojciec: „Synu, tak dzieje się na całym świecie”.
Wilk
Dziękujemy wydawnictwu Okami za udostępnienie komiksu do recenzji.