Warpaint recenzja Mandioca

Bogusław Wołoszański wyłania się z za budynku ostrzelanego z ciężkiej artylerii. Składa ręce w charakterystyczną piramidę i podnosi wzrok. Jego myśli krążą wokół krwawej potyczki, której konsekwencje wymalowane są na jego twarzy. To tutaj kolejny raz doszło do rozlewu krwi. Tutaj swoje życie oddawali żołnierze, którzy w domach zostawili swoje rodziny. Tutaj stało się nieważneWarpaint kto spowodował konflikt, kto kazał żołnierzom walczyć, kto chwycił za broń. To tutaj wartość jednostki przestała mieć znaczenie, a liczyło się tylko arcydzieło wymalowane na ścianach budynku, obok którego stoi dziennikarz. Nowy wzór, który nie śnił się architektom, rozrzucony chaotycznie po całej powierzchni. Nie było czasu na zmyślne wymalowanie estetyki. Liczyła się czysta brutalność i efekt. Taka jest ta sztuka, taka jest wojna. Taki też jest Warpaint.

This is Warpaint

Minęło już ponad 70 lat odkąd światem wstrząsnął globalny konflikt. Dzisiaj mocarstwa trzymają nerwy na wodzy, nikt nie ma odwagi by spróbować zawojować całą resztę. Wszyscy chyba już wiedzą, że nowoczesne technologie pozwalają na unicestwienie ogromnych aglomeracji poprzez przyciśnięcie jednego przycisku. Ale kiedyś było inaczej, kiedyś wojownicy stawali naprzeciwko siebie, twarzą w twarz. Na ich obliczach wymalowany był czarno-biały konflikt. Na ich obliczach wymalowana była racja, przekonanie, że prawda jest po naszej stronie. Tu nie ma miejsca na inne kolory, nie ma miejsca na odcienie szarości, choć przy uważnym zgłębieniu całego obrazu da się je znaleźć. W komiksie Warpaint nie znajdziesz innej barwy, czerń i biel wyraźnie separują strony konfliktu. Jedynie oczami wyobraźni dostrzega się zalewającą wszystko czerwień.

War never changes

Na końcu króluje zawsze czerń, bo gdy zapada zmierzch, działania wojenne się kończą. Nad polem bitwy pojawiają się padlinożercy, ciała poległych zaczynają gnić, dusze zmarłych podróżują na spotkanie ze swoim stwórcą, a nad głowami tych, którzy nie powrócą, unosi się prastary duch. Prawdziwy wojownik ani myśli opuścić pobojowisko, nawet jeśli przygniata go sterta ciał. Chce wracać, walczyć, nie poddaje się nawet po śmierci. Gdzieś pośrodku ogrodu nicości spotkać można Wyrocznię, która radzi, wyśmiewa i prorokuje. Czy to tutaj miał początek pierwszy konflikt, i czy tutaj też wszystko się zakończy? Ale kiedy, czy dopiero gdy nad ziemią zgaśnie ostatni zachód słońca, czy dopiero wtedy?

Warpaint

Do boju!

Z cienia, zamiast sensacyjnego dziennikarza, wyłania się Renzo Podesta. Ruchem ramion maluje krąg, w środku którego nakreśla arcydzieło. Dzieli koło na trzy części, każdą z nich wypełniając dramatyczną walką. Trzy to nieprzypadkowa liczba, trzy punkty podparcia zapewniają stabilizację. Nad kręgiem pojawia się napis wieńczący dzieło i krystalizujący się w białe litery. Nad polem walki zapada zmierzch, ale na Wydawnictwem Mandioca wschodzi słońce. Warpaint to w tej chwili najmocniejsza pozycja w ich katalogu. Takich tytułów życzę więcej i sobie, i wydawnictwu. Być może czujesz się zawiedziony, że z mojej strony padło tak mało słów dotyczących samego komiksu. Nie czuję się na siłach, aby napisać więcej. Pisanie o Warpaint mija się z celem, równie dobrze można by tańczyć o smaku barszczu. Najnowszą pozycję od Mandioci przeżywa się głównie wewnętrznie, bo fabuła jako taka nie istnieje. Liczą się uczucia wojownika, który dzieli się z czytelnikiem swoją wolą walki. Jeżeli komuś szczególnie mógłbym polecić ten komiks, to wskazałbym reprezentantów piłki nożnej. Niech przeczytają przed niedzielnym meczem. Do boju!

Sylwester

Dziękuję Wydawnictwu Mandioca za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: