Znajdujemy ich, gdy są już martwi. Księga I. Poszukiwacz
Znajdujemy ich, gdy są już martwi. Księga I. Poszukiwacz to emocjonująca, niezwykle barwna, ale niewesoła wizja przyszłości. W środku znajdziemy rozwiązanie problemu, który nurtuje ludzkość już dziś. Co będzie, gdy na Ziemi skończą się surowce naturalne? Co będzie później, kiedy wszystkie asteroidy wokół zostaną ogołocone? Gdzie szukać środków do życia? Może czas, aby odnaleźć Boga, aby zapewnił, jak obiecywał, że da to, co potrzebne do przeżycia?
Al Ewing wpycha czytelnika na pokład statku kosmicznego Vihaan II i wysyła go w XXIV wiek. Do wyprowadzenia konkluzji pierwszego tomu służą trzy nitki z 2323, 2337 i 2367 roku. Kapitan Malik, jak zapewne niejeden człowiek na dzisiejszej Ziemi, marzy o lepszym jutrze i zmianie swojego marnego życia. Jak wygląda życie w jego czasach? Zanurzone jest w ciemności kosmosu, oświetlone neonowym światłem z kokpitów. Pustkę rozświetlają tylko silniki, ale bohater ma dla nas dobrą wiadomość. Udało się odnaleźć Bogów, tyle że kapitan mówi, iż „znajdujemy ich, gdy są już martwi”.
Szybko po ogołoceniu kosmosu ze wszystkiego, co się da i odkryciu truchła bogów, powstaje przemysł mający za zadanie wydobycia surowców z ich ciał. Jak wiecie ze Squid Game, na samych wewnętrznych organach da się dobrze zarobić, a bogowie są w wizji Ala Ewinga kolosalni. Mnie osobiście kojarzą się z Galactusem, tym bardziej, że często przyodziani są w zbroje w odcieniach fioletu, różu, czy amarantu. Jednostki autopsyjne (bo do tych zalicza się Vihaan II) kontrolowane są przez jednostki policyjne, pracujące dla korporacji, która to ustanowiła restrykcyjne prawo, co, komu, jak i ile się należy. Przysłowie „lepszy handelek, niż złoty szpadelek” pozostaje prawdziwe nawet w przyszłości. Nadal najwięcej zarabia się na pośrednictwie.
Al Ewing bardzo sprawnie przedstawia futurystyczne realia, komiks czyta się przyjemnie, bez zbędnego móżdżenia „o co w tym wszystkim chodzi”. Tragizm wydarzeń określany jest przez różne wydarzenia z życia Kapitana Malika, poczynając od czasów pacholęcych, gdy pierwszy raz zobaczył Bogów, aż do przełomowego dnia, gdy postanawia jako pierwszy spotkać któregoś twarzą w twarz. W praktyce oznacza to decyzję najeżoną śmiercionośnymi konsekwencjami, związanymi z postawieniem się korporacji. Narastająca konkurencja i ciągłe walki o najlepsze kąski, czy to mięso, minerały, czy metale, popychają bohatera jeszcze głębiej w kosmos. A Kapitan ma jeszcze na pieńku z funkcjonariuszką Richter.
Dzięki tak wyprowadzonemu punktowi jest na co popatrzeć. To Simone Di Meo odpowiada za pokaz świetlny w Znajdujemy ich, gdy są już martwi. Ilustracje w stylu futurystycznego realizmu są miłe dla oka, ale mogą być nieco męczące. W kosmosie nie ma zbyt wiele światła, a to, które można zaobserwować, ledwie rozświetlają sylwetki postaci. Statki kosmiczne potrafią rozpędzić się nawet do prędkości warp, przez co czasem dochodzi do całkowitego rozmazania wszelkich szczegółów. Wąskie klatki zmuszały mnie do kręcenia komiksem niczym kołem steru, by znaleźć odpowiednią perspektywę. Za to rozkładówki, o rozkładówki to bezczelnie zapierają dech w piersiach.
Urzeka mnie używanie terminologii szklanek na statkach kosmicznych. Kolejny, niezwykle malowniczy element wykorzystany w Znajdujemy ich, gdy są już martwi. Sami pomyślcie, jak mierzyć czas pośrodku niczego? W dobach? Skoro nie jest się na Ziemi, to nie ma to większego sensu. Chyba że ze zwykłego przyzwyczajenia. Szklanki wywodzą się z odmierzania czasu klepsydrami i oznaczają 30 minut. Zmieniająca się wachta wybijała ósmą. Na Vihaan II nikt nie bił w dzwon, nie dosłownie, ale oznajmiano, że coś będzie się działo.
Bardzo lubię, gdy sci-fi filozofuje, a Al Ewing daje sporo do myślenia. Gdy ludzkość nie ma już z czego czerpać potrzebnych środków do przeżycia, Bogowie zsyłają im mannę z nieba. Co prawda jest to dość dosłowne potraktowanie stwierdzenia, że „karmią własnym ciałem”, nadal kilka zwojów w mojej głowie się przesunęło. Nawet takie „dary” ludzkość wykorzystała do zarabiania pieniędzy i określania strefy wpływów. Nie dziwne więc, że w końcu pojawia się szaleniec, który chciałby czegoś więcej. Pragnie spotkać się z samym Bogiem. Całość wzbudza we mnie dużą dozę zaciekawienia i pragnienia na więcej. Poproszę o kontynuację.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji