Zenith Recenzja

Znacie to uczucie występujące zaraz po otwarciu nowej książki, które pojawia się podczas czytania pierwszych stron? To wrażenie, że wkraczamy na wrogi teren, nieznany świat, który odpycha od siebie, nie pozwala poznać się i zachwycić, ot tak. Dopiero gdy przebije się pierwszą barierę, zobaczyć można, co w sobie kryje. Trzeba zaczerpnąć więcej, aby dowiedzieć się, co autor przygotował dla czytelnika. Zawsze okazuje się, że warto przebrnąć przez niegościnne pierwsze kartki. Warto pokonać ból związany z poznawaniem nowego wszechświata, istniejącego do niedawna tylko i wyłącznie w wyobraźni jego kreatora. Jednak już za chwilę, za krótki czas potrzebny na przebycie przez drzwi, zagości też w jaźni kolejnej osoby. Tak się dzieje z Zenith, książką (tak, komiksiarze czytują czasem coś poza komiksami :p) autorstwa znanej (ponoć) booktuberki Sashy Alberg (której korzenie sięgają do naszego kraju), oraz Lindsay Cummings (kobiecego i pisarskiego strażnika Teksasu).

Girl Power

Fakt, że zespół twórczy Zenith to dwie kobiety, znajduje swoje bezpośrednie odzwierciedlenie w składzie osobowym bohaterów książki. Już po chwili wpadamy na załogę Marudera, kryształowego statku kosmicznego, na którego pokładzie znajdziemy same załogantki. Niestary, nienowy pomysł drużyny pikantnych dziewcząt, z których każda stanowi odrębny byt, osobistość, razem zaś tworzą potężną drużynę przeciwstawiającą się zadziorne ogromnym falom przeciwności. Kapitanem statku oraz osią, wokół której kręci się fabuła książki jest Androma, znana też pod uroczą ksywką Krwawa Baronowa. Szybko poznajemy też Dexa, drania, który nie tak dość dawno złamał serce głównej bohaterki, za co dziewczyna odpłaciła mu pięknym za nadobne, zostawiając go na powierzchni księżyca na pewną śmierć. Od tej pory będziemy się uczyć o Adi, poznawać jej wnętrze, pragnienia oraz kroczyć po drodze wiodącej od posady ochroniarza królewskiej córki, aż po gwiezdnego pirata.

Mali Agenci na pokładzie Falcona

Przykro mi, bez porównań się nie obędzie, no bo i nie pierwszy raz stajemy na pokładzie statku przecinającego wiatr wiejący przez nieznane galaktyki. Lektura Zenith, niemalże od samego początku przywodziła mi skojarzenia z gwiezdną wędrówką na pokładzie Sokoła Millenium. Sympatyczna załoga, mająca na bakier z prawem, przygody, intrygi i miłość do księżniczki. Tak, mamy do czynienia z tematyką sci-fi zdefiniowaną na sposób fantasy. Nie należy się więc dziwić, gdy Kopciuszek uciekający z balu, gubi pantofelek zawierający elektroniczny podpis właścicielki, a sama dziewczyna po zbiegnięciu ze schodów wsiada nie do karety, a do kryształowego statku kosmicznego i odlatuje do swojego domku znajdującego się po ciemnej stronie księżyca.

Z jednej strony mnie to zachwyca, z drugiej zaś lekko odpycha. Zwłaszcza gdy z obrazu kreowanego przez autorki wystają plastikowe elementy w stylu Małych Agentów. Mniej więcej do połowy książki ma się wrażenie, że autorki przesadzają z infantylnością, zwłaszcza na poziomie relacji w dziewczęcym składzie. Niemal do końca książki odnosiłem wrażenie, że przydomek Krwawej Baronowej do Andromy w żaden sposób nie pasuje. Nie czuć ani kropli jej krwiożerczości, braku zrównoważenia, czy dreszczyku występującego, gdy znajdujemy się obok osoby, której należy się bać. Pomimo faktu, że trup ścieli się miejscami dość gęsto, odnosi się wrażenie, że nie jest to naprawdę, nie są to prawdziwe śmierci, w prawdziwym świecie w taki sposób życia się nie odbiera.

Zenith – Galaktyka spiralna

Fabuła kręci się niczym spiralna galaktyka. Zaczynamy od jej centrum, aby szybko kręcić się wokół, zataczając coraz większe kręgi, docierając aż na jej skraj. Zmienia się tempo oraz styl opowiadania, związany najprawdopodobniej z dualnym autorstwem książki. Od połowy książki akcja w stylu ucieczkowym zwalnia w związku z (niby) przypadkowym postojem na planecie pierwszej oficerki. Tylko po to, by za jakiś czas znowu pchnąć dziewczyny do ucieczki i doprowadzić je do finału na dworze króla Arcardiusa. Z biegiem czasu płynącego na stronicach, autorki wplatają elementy, które najbardziej mnie zachwyciły. Intrygę polityczną wybuchającą w najbardziej spektakularnym zwrocie akcji. Ilość stron zdradzała mi zakończenie, byłem przekonany, że wszystkich wątków autorkom nie uda się zamknąć. Sama tajemnicza tytułowa substancja Zenith gra co prawda główną rolę w finale, natomiast przez większość książki wspomniana jest tylko kilka razy. Co to oznacza? Dostaniemy więcej. I dobrze, bo zapowiada się galaktyczna rozpierducha, z konfliktem między mocarstwami i ruchem oporu jak to w Gwiezdnych Wojnach już bywało.

Sylwester

Dziękuje Wydawnictwu We Need Ya za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: