Kręgi Magii Cienie na niebie – Recenzja
Jesteśmy świadkami narodzin, lekko zaciekawionej gawiedzi zostało pokazane dziecko i jest to chłopak! Jeszcze niepewnie patrzy na świat, mruży oczy nieprzywykłe do obserwowanie tak rozświetlonej przestrzeni. Między powiekami lśni krystaliczna, niebieska źrenica. Dzieckiem tym, jest komiks Kręgi Magii Cienie na niebie, najnowsza pozycja od Wydawnictwa Ultimate Comics. Z racji patronatu medialnego czuję się jego ojcem chrzestnym. No, przynajmniej jednym z wielu. Co z tego ziółka wyrośnie? Jeszcze nie wiadomo. Mam nadzieję, że wkrótce się przekonamy. Dziś liczy się tylko to, że już można otworzyć komiks i zacząć go czytać.
Wydawnictwo Ultimate Comics z początkowego zapatrzenia w stronę zachodu i przedrukowywania amerykańskich komiksów zaczęło się rozglądać po swoim podwórku i wydawać historie tworzone przez rodzimych twórców. W pełni to rozumiem i bardzo szanuję, ale najbardziej ze wszystkiego cieszy mnie to niezmiernie. Oczywiście nie mam nic do francuskich, angielskich, czy amerykańskich komiksów, które czytam regularnie, ale parafrazując stare porzekadło, Polacy nie gęsi, swoje komiksy mają. Kamil Murzyn zaczął tworzyć Kręgi Magii już jakiś czas temu. Dość powiedzieć, że ciąża trwała więcej niż wynikające z natury 9 miesięcy. Na szczęście poród obył się bez większych komplikacji, choć czas pandemii to nie idealne okoliczności do przyjścia na świat.
Pierwsze co rzuca się w oczy, trzymając Kręgi Magii Cienie na niebie, to mnogość niebieskiego koloru. Gdyby komiks stworzony przez Kamila kolorowany był kredkami, w jego pracowni znaleźlibyśmy mnóstwo kompletów bez tej jednej, czy dwóch odpowiadających kolorowi nieba. Znajdziemy trochę innych barw, jak zielony, czy żółty, jednak ich wykorzystanie jest marginalne. Przyznam, że lekko zlekceważyłem dobór kolorów, bo co, jak komiks sobie chce, to niech będzie sobie niebieski. Tymczasem w trakcie lektury okazuje się, że jest to zabieg celowy, skrupulatnie zaplanowany i łączy się ściśle ze scenariuszem. Taka świadomość artystyczna podwyższa wartość produktu przynajmniej o dwa oczka. Brawo!
Kręgi magii Cienie na niebie
Kamil Murzyn nie wynajduje koła, trudno mieć mu to za złe. Widać jak na dłoni zapożyczony przepis na fantastyczny świat, z którym mamy tu do czynienia. Czwórka bohaterów, żyjąca w dalekiej, a może i bliskiej krainie, przypominająca posturą karłowatych ludzików. Wiedzeni po części wizją przygód, a w drugiej połowie chęcią wyrwania się z nudnawego rodzimego miasteczka, wyruszają w podróż. Kierunek na mapie (którą nomen omen obejrzeć sobie można pod koniec komiksu) wyznacza im pewien stary dziadyga. Aż dziw bierze, że tajemniczym przedmiotem, który chłopcy zdobywają w pierwszej przygodzie, nie jest pierścień, a drewniane pudełko. Czy to szkodzi? Jak najbardziej nie. Nie każdy może być Tolkienem wyznaczającym trendy, ale każdemu twórcy oddać trzeba prawo do tworzenia swojego magicznego świata, tak jak mu się podoba.
Akcja pierwszego tomu Kręgów Magii w przeważającej większości dzieje się w Przełęczy Cieni, dość odosobnionym miejscu w górach, do którego nie dociera zbyt dużo promieni słońca. Samą tarczę naszej rodzimej gwiazdy obserwować można tu z rzadka, więc nawet obrazek z żółtym kołem robi wrażenie. Nic więc dziwnego, że Randal, Gawron, Czermień i Rzepik postanawiają opuścić rodzimą miejscowość i udać się tam, gdzie do woli można napatrzyć się na Słońce. Współgra to z nałożonym obowiązkiem odosobnienia w naszych domach. Patrzę teraz przez okno i widzę niewidzialne granice nie do pokonania. Sam bym chętnie wyszedł i nie wracał. No, chociaż przez kilka godzin, tak aby zdążyć zatęsknić za domem.
Tak jak to w magicznych światach, tak i w tym występują fantastyczne stwory, choć jest ich niewiele. Na początek pokazuje się nam przypominające jaka zwierzę pociągowe. Dużo bardziej interesujący jest żyjący w śniegu Spinogor, zwany Kolcozwierzem. Ten pokazuje, że ma pazurki i to dzięki niemu nieco przegadany początek komiksu zostaje wyparty przez napakowane akcją rozwinięcie, wirujące niczym bączek. Trochę razi brak zrównoważenia pomiędzy tymi dwoma elementami fabularnymi. Spokojne fragmenty momentami nawet usypiają. Gdy zaczyna się walka, autor zapomina nawet o onomatopejach, tak jakby nie chciał psuć nam frajdy z widowiska, wtykając głupie odgłosy. Mały szkopuł techniczny, który nie psuje frajdy z czytania. Największą wadą Kręgi Magii Cienie na niebie jest fakt, że komiks kończy się, zanim na dobre się rozkręci. Ot, taki urok zeszytówek, choć i tak 52 strony to niemało. Niemniej, chciałoby się więcej. Na koniec dopowiem, że ze swojego chrześniaka dumny jestem jak cholera.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Ultimate Comics za egzemplarz recenzencki.
Polecamy inne pozycje od Ultimate Comics, m.in. Szpaka.