Invincible – tom 8 – ach ta poprawność polityczna – RECENZJA
Zdarza się Wam wstać wcześnie rano, jeszcze przed świtem? Uwielbiam to. Za chwilę rozegra się niesamowity spektakl, dzień rozpocznie się na nowo, w ciągu kilku minut oczy milionów ludzi zaczną się otwierać, ale nie u wszystkich. Część ze śpiących we śnie pozostanie. Wschodzące Słońce, którego nic nie zatrzyma, symbol życia i ponownych narodzin. Powtarza swój manifest niczym w sztywnym harmonogramie. Trochę też jak cykliczne serie komiksowe Egmontu, wydawniczej lokomotywy nie do powstrzymania. Właśnie przeczytałem wakacyjny, pachnący, żółty niczym piasek, pojawiający się co trzy miesiące komiks Invincible – Tom 8. Aha, nie piszę „żółty niczym Słońce”, bo nasza gwiazda jest biała, tylko takie światło ulega rozszczepieniu. Książki, filmy i telewizja (nawet programy popularno-naukowe) kłamią co do koloru naszej gwiazdy. Czemu? Może ludzie nie są gotowi na prawdę?
Zdarza się, że świt Słońca zwiastuje potężne zmiany. Tak jest też z okładką ósmego tomu Invincible. Okładki tej serii pełnią funkcję spisu treści, można więc mieć pewność, że narysowane w tym miejscu postacie pojawią się w środku. Kontekst co prawda nie jest jeszcze znany, autor jednak już zdradza, co (i kto) czeka na czytelnika w środku. Nie trzeba być super spostrzegawczym albo mieć niezwykle wygimnastykowanej wyobraźni, aby domyślić się, że Mark Grayson będzie miał ogromne kłopoty i zostawi pola innym, także w byciu Niezwyciężonym. W żółto-niebiesko-czarny kostium wbije się ktoś inny. Kim jest czarnoskóry chłopak? Okazuje się, że już go znamy, występował już wcześniej, ukrywając się pod pseudonimem Bulletproof, taka tam płotka z trzeciego rzędu. Czy to oznacza, że nie zobaczymy oryginalnego superbohatera, stworzonego przez Kirkmana? Nie, ale pierwszy Invincible będzie coraz bardziej odsuwał się w cień.
Kosmicznej epopei ciąg dalszy. Ostatnio jak pisałem o tym, co się dzieje w serii (Invincible – Tom 6, o TU), miała zaraz rozpocząć się wojna z Viltrumianami, kosmiczną rasą podbijającą planety w całym kosmosie (z której wywodzi się też ojciec Marka, on sam jest półkrwi). Tak wielkie wydarzenie ma potencjał, aby pozmieniać status quo wszystkich bohaterów uniwersum. Tak jest i w tym przypadku, ale też i nie do końca. Wojna zajmuje tylko połowę siódmego tomu, a ja mam wrażenie, że w drugiej części Kirkman bardziej namieszał niż w pierwszej. Owszem, w wyniku konfliktu część Viltrumian osiada na Ziemi, ale kolosalne zmiany następują tak naprawdę potem. Allen zostaje przywódcą Konfederacji Zjednoczonych Planet, ojciec Marka wraca na Ziemię, aby pogodzić się z żoną, po czym wyruszają razem na Telescrię. Robot wraz z Monster Girl wracają po (wieloletniej) wizycie w świecie Flaxian (cyklicznie najeżdżających Ziemię), dziewczyna Marka mocno nabiera kształtów, nie radząc sobie podczas jego nieobecności, a sam Invincible… porywa z więzienia pewnego epickiego (z wyglądu i nie tylko) przestępcę, Dinosaurusa, aby zmieniać z nim świat.
Invincible – tom 8
W tym miejscu zaczyna się ósmy tom, dalej dzieje się bardzo dużo, ale standardowego mordobicia jest jak na lekarstwo. Owszem, pojawia się co jakiś czas drobny rzezimieszek, ale tylko po to, by któryś z bohaterów szybko go sklepał i wrócił do swoich obowiązków. Dużo częściej dochodzi do starć między samymi bohaterami. Mimo jednego kierunku, w jakim wszyscy patrzą, bo każdy z nich przecież chce, aby wszystkim żyło się lepiej, każdy widzi inną drogę do osiągnięcia tego celu. Allen, na którym spoczywają teraz obowiązki dowódcy, chce podjąć ryzykowne i kosztowne działania mające na celu rozprawienie się z Viltrumianami raz na zawsze. Omni-Man postanawia go powstrzymać, bo mogą przy tym ucierpieć niewinni. Cecil jak zwykle chce trzymać rękę na wszystkim, co się dzieje na Ziemi, a Mark wraz z Dinosaurusem zmieniają świat po swojemu, budując, projektując i wdrażając nowe rozwiązania poprawiające jakość życia ludzi.
W ósmym tomie ze względu na ilość wątków i nagromadzonych postaci wrze niczym w kociołku babuni. Tę kolorową mieszaninę czyta się z wielkim zainteresowaniem, łykałem po dwa, trzy zeszyty na raz (a najchętniej to przeczytałbym całość jednym haustem). Z żalem przyznam, że Oliver, przyrodni brat Marka, przestał być moim ulubieńcem drugiego planu. Jego miejsce zajął wymieniany już wcześniej Dinosaurus. Inteligentna bestia, wyglądająca jak T-Rex, ale posturą przypominająca człowieka, wpływa znacznie na głównego bohatera, a do pojawiania się używa uwielbianego przeze mnie mechanizmu z zamianą ciał (tak jak Shazam, Kapitan Marvel, czy Miracleman). Jak można go nie kochać? Poza tym brat Marka okazuje się w tym tomie strasznym dupkiem, mającym w poważaniu dobro ludzkiej rasy. Przeskrobał sobie, będzie musiał się bardzo postarać, aby wrócić do łask.
Z wielką przyjemnością wyławiałem z komiksu smaczki umieszczone przez autora. Dla mnie Kirkman to przede wszystkim twórca Invincible’a, ale w światowej jaźni jawi się jako kreator Żywych Trupów, z czego raczył sobie zażartować. W dialogach znaleźć też można krótkie podsumowanie procesu twórczego komiksu z punktu widzenia scenarzysty. Fajnym pomysłem jest też ustawienie nowego Invincible’a w pozie znanej z 36. zeszytu. Co prawda, nie wszystkie zagrywki scenarzysty zawarte w ósmym tomie łykam bez popity, jak np. fakt ojcostwa Monster Girl (zauważyć trzeba, że końcówka komiksu należy do niej i do Robota), ale już stary dobry patent z utratą mocy to tak. Nad żółtym tomem zaczyna zmierzchać, a przy dodatkach robi się już praktycznie ciemno. Co przyniesie nowy dzień? Niebawem się dowiemy, następny tom w październiku!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.