Wojownicze Żółwie Ninja. Ostatni Ronin
„Wojownicze Żółwie Ninja. Ostatni Ronin” to miniseria, która przedstawia ewentualny koniec drużyny zmutowanych żółwi. Jest to sentymentalna podróż, która dobiega końca. Szkoda jednak, że marka (aż do teraz) nie doczekała się u nas porządnego wydania. Zarówno klasyczna seria Eastmana i Lairda zgasła po jednym tomie (więcej tu – KLIK), jak i zrestartowana seria od IDW, której pierwszy zbiorczak został poszatkowany na sześć tomów, z zaledwie dwoma zeszytami w każdym (i tu – KLIK2). Nagle jednak dostajemy piękny, ponad dwustustronicowy album z finałem tej historii, dając nadzieję, że wkrótce obok będzie można postawić inne, równie imponujące wydania.
Co w artykule?
Moja Miłość do Żółwi Ninja
Co tu kryć, kocham Żółwie Ninja, chociaż moja miłość nie wyrosła na komiksach. Sentyment do tej marki pochodzi z kreskówki z lat 80/90, a czołówka jest tak zakorzeniona w mojej pamięci, że nie mogę po prostu przeczytać „Teenage Mutant Ninja Turtles” – zawsze w głowie nucę to w rytm melodii. Do tego dochodzi moja fascynacja trzema fabularnymi filmami i arcade’ową grą, w którą grałem na naszym rodzimym Pegasusie. Pamiętam też, że miałem przynajmniej jedną figurkę akcyjną. Żółwie były wszędzie, choć komiksy od TM-Semic jakoś mnie ominęły, to parę tomów dostępnych obecnie na rynku zdążyłem przeczytać. I z tej perspektywy podchodzę do historii ich końca.
Pomysł, który narodził się trzydzieści lat temu, przenosi jedynego ocalałego Żółwia w mroczną przyszłość pełną brudu, tyranii, zaawansowanej technologii i krzywdy. W czarnej masce, samotny wojownik planuje zakończyć rządy nie tyle znanego przeciwnika, co jego… wnuka. W trakcie opowieści pojawiają się również inne znane postacie (lub ich potomkowie), ale pierwszy zeszyt utrzymuje klimat kameralnej tajemnicy. Imię Żółwia pozostaje ukryte, a cała fabuła koncentruje się na jego starciu z wrogim otoczeniem. Kto przetrwał aż do tych czasów? Przekonajcie się sami.
Mój ulubieniec!
Było ich czterech, a każdy miał swojego ulubieńca. Różnili się charakterem i bronią, co wpływało także na ich styl walki. U mnie faworyt zmieniał się co jakiś czas, ale często był nim Raphael ze swoimi sztyletami „sai” – jak się później dowiedziałem, inspirowanymi Elektrą z komiksów „Daredevil” Franka Millera. Co ciekawe, Żółwie różniły się też kolorami opasek, prawda? No, nie do końca. W oryginalnej wersji wszyscy nosili czerwone bandany. W „Ostatnim Roninie” bohater nosi czarną opaskę, co wygląda złowrogo i tragicznie, będąc symbolem żałoby po reszcie rodziny. Bo Żółwie to nie tylko drużyna – to przede wszystkim rodzina.
Mutacja wyraźnie zmieniła Ostatniego Ronina. Jest większy, wygląda złowrogo, a ostra kreska, pełna szczegółów, dodaje mu wyrazistego charakteru. Jego wściekłość widać na każdym kroku, a w rękach trzyma broń wszystkich zmarłych braci. Choć fizycznie jest sam, duchy pozostałych Żółwi pojawiają się w jego umyśle – jako wyobrażenia, wspomnienia czy echa, które komentują jego decyzje, przypominając mu o ich dawnych reakcjach. Te wizje stają się nieustannym przypomnieniem o doznanej krzywdzie i wyrządzonym zniszczeniu.
Old Turtle Ninja
Moje pierwsze skojarzenie z „Ostatnim Roninem”, podobnie jak z „Potworem z bagien” Lemire’a, to „Staruszek Logan”. To klasyczny motyw – bohater w starszej, bardziej zgorzkniałej wersji, próbujący zebrać pozostałości po swoim świecie. Takich opowieści mamy coraz więcej, ale Kevin Eastman i Peter Laird podchodzą do tematu w swoim unikalnym stylu. Dodają do tego swoje „przyprawy” – charakterystyczne dla ich twórczości. Nie brakuje też nawiązań do klasycznej, czarno-białej oprawy graficznej, która pojawia się w retrospekcjach. Co ciekawe, obaj twórcy dzielili się zarówno obowiązkami scenarzysty, jak i ilustratora, co sprawia, że styl komiksu jest efektem współpracy obu twórców.
Narracja w „Ostatnim Roninie” jest raczej powolna, co pozwala na pełne oddanie emocji – wściekłość i chęć zemsty nie dominują nad opowieścią, choć oczywiście pojawia się kilka dynamicznych scen i efektownych, czy emocjonalnych rozkładówek. Pomimo tych momentów akcji, czytania jest sporo, a historia końca Żółwi zostaje szczegółowo przedstawiona. Twórcy dbają o to, by wyjaśnić wszystkie poprzedzające wydarzenia, nie pozostawiając żadnych niedopowiedzeń. Dzięki temu, fan marki może zakończyć tę podróż z poczuciem pełnego zaspokojenia i zamknięcia opowieści.
Mini seria opisująca koniec jest też sygnałem o wielkości marki – musi ona być na tyle istotna, aby wzbudzić zainteresowanie fanów, którzy chcą poznać ewentualne zakończenie. Patrząc na początek Wojowniczych Żółwi Ninja, stworzonych przez dwóch pasjonatów komiksów, trzeba przyznać Robertowi Rodriguezowi rację. Serce rośnie, widząc, jak ważnym elementem popkultury stały się żółwiki. Choć może być zbyt optymistyczne twierdzić, że każdy miałby takie szanse jak Eastman i Laird, to trzeba docenić ich wkład. W epilogu, aby nie było zbyt gorzko, otworzono furtkę do możliwego kontynuowania historii, co jest sympatycznym akcentem po mrocznej i poważnej treści głównej opowieści.
Fabuła: Kevin Eastman, Peter Laird, Tom Waltz
Scenariusz: Kevin Eastman, Tom Waltz
Rysunek: Esau Escorza, Ben Bishop, Isaac Escorza, Kevin Eastman
Layaoty: Kevin Estman
Kolor: Luis Antonio Delgado
Asystenci kolorysty: Samuel Plata, Ronda Pattison
Projekt graficzny: Shawn Lee
Projekt okładki: Esau Escorza, Isaac Escorza
Wydawnictwo: Nagle Comics
Seria: Wojownicze Żółwie Ninja
Format: 180×276 mm
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Druk: kolor