Wojownicze Żółwie Ninja. Powrót do Nowego Jorku. Tom 1 – żółwie wróciły!!!
Żółwie wróciły! Choć tak naprawdę… nigdzie się nie wybierały. Tom „Wojownicze Żółwie Ninja. Powrót do Nowego Jorku” otwiera na naszym rynku serię IDW, wznowioną po relaunchu z zeszłego roku. Biorąc pod uwagę, jakiego pecha miały komiksowe żółwiki w Polsce, ten ruch ma sporo sensu — choć nie rozwiązuje wszystkich problemów z chronologią. Mimo to, jest się z czego cieszyć.


Co w artykule?
Nowy start, stara miłość
Tom z jedynką na grzbiecie niesie ze sobą dużo radości i przygody w klimacie powrotu. Jason Aaron przejmuje serię i tylko w jednym miejscu przemyca odniesienie do wcześniejszych wydarzeń — i to jakichś podróży w czasie. Szczerze mówiąc, nawet gdyby tego nie było, fabuła nic by nie straciła. Wątki są prowadzone jak w nowym otwarciu — nie trzeba znać wcześniejszych losów bohaterów, by się dobrze bawić. A takie pryki jak ja, które w dzieciństwie zasiadały przed telewizorem, będą miały sporo frajdy.
Jason Aaron rozbija drużynę i rozrzuca Żółwie po całym świecie, ubierając je w różne okoliczności. Kevin Eastman i Peter Laird — twórcy TMNT — obdarzyli swoje postacie wyraźnymi charakterami, które z czasem zostały dodatkowo podkreślone przez kolorowe bandany (na początku wszyscy nosili czerwone). Ja pamiętam ich przede wszystkim jako zgraną drużynę. Odnajdywanie kolejnych Żółwi w każdym z czterech pierwszych zeszytów (album składa się z sześciu) przypomina spotkania z przyjaciółmi, których nie widziało się od czasów liceum. Wszyscy się zmienili, ale gdzieś pod spodem nadal są sobą.


Zmiana środowiska zwyczajnie działa i wnosi powiew świeżego powietrza. Wytwarza też pewne napięcie, zwłaszcza jeśli nie mieliście z Żółwiami nic wspólnego przez ostatnie lata. Ale jeśli choć trochę liznęliście TMNT — czy to oryginalną serią Eastmana i Lairda, początek runu IDW, czy „Ostatniego Ronina” — nowa seria oferuje świeżą perspektywę na całkiem już rozbudowane uniwersum. Oczywiście wciąż marzy mi się domknięcie wcześniejszych historii, ale mimo wszystko cieszę się na to nowe otwarcie w wykonaniu Aarona.
Żółwie rozrzucone po świecie
I tak — Donatello trafia do klatki i w niewolniczych warunkach toczy walki na śmierć i życie, Raphael ląduje w więzieniu, Michelangelo zostaje japońską gwiazdą telewizji, a Leonardo spotykamy na brzegu Gangesu, w trakcie jego włóczęgi po świecie. Ale to nie wszystko. Różnorodność podkreśla też warstwa graficzna — każdy z sześciu zeszytów narysowany został przez innego artystę. Z jednej strony miało to zapewne przyspieszyć pracę nad serią i dobrze współgra ze zmianą bohatera oraz scenerii, z drugiej — odbija się to nieco na spójności wizualnej całego albumu.


Oczywiście każdy z artystów wnosi coś od siebie — czy to brudną, ekspresyjną kreskę Chrisa Burnhama, czy klasyczne rysunki Cliffa Chianga, które prowadzą spokojnie do przepięknej rozkładówki promieniującej różami i fioletami. Darick Robertson stawia na realizm, podobnie jak Rafael Albuquerque, choć każdy z nich osiąga go innymi środkami. Robertson potrafi np. wyprowadzić dynamiczną perspektywę z rzutu z góry, pokazując wspinającego się po ścianie Leonarda. Patrzenie na ilustracje w tym komiksie ma sprawiać frajdę — i tak właśnie jest. Zmieniające się style graficzne skutecznie odpędzają monotonię.
Już nie tacy „teenage”, ale wciąż ninja
Aha – zaskakująco polska nazwa drużyny, w której brakuje odpowiednika oryginalnego teenage, w tym przypadku działa całkiem adekwatnie. Minęło już trochę czasu, odkąd Leonardo, Raphael, Donatello i Michelangelo byli młodymi skorupiakami łaknącymi akcji i pochłaniającymi pizzę (obecnie od pizzy to tylko boli brzuch). Owszem, u Aarona nie brakuje dynamiki, ale fabuła zyskuje bardziej dojrzały ton. Na skorupę bohaterów nakładane są różne zestawy doświadczeń, kojarzących się z dorosłością: rozczarowanie, poszukiwanie siebie, zranienia czy zepsucie sławą. Co działo się z żółwiami do tej pory – to sprawa drugorzędna. Najważniejsze, że udało się ich odnaleźć i że znów działają razem – jako drużyna, a może nawet rodzina. Nieco dysfunkcyjna, ale jednak.
„Wojownicze Żółwie Ninja. Powrót do Nowego Jorku” to mieszanka nowego i starego — bo nie zabrakło tu ani Klanu Stopy, ani Caseya Jonesa. Całość układa się w solidny kryminał polityczny, lekko zahaczający o budowę ustroju totalitarnego. Robi się naprawdę ciekawie i zdecydowanie czekam na więcej. Aha, warto wiedzieć: „Wojownicze Żółwie Ninja. Powrót do Nowego Jorku” zostało wydane w miękkiej oprawie i w standardowym amerykańskim formacie — więc nie będzie pasować do żadnego z komiksów TMNT wydanych wcześniej w Polsce. Nawet do „Ostatniego Ronina” od wydawnictwa Nagle.”


Co dalej? Gdzieś w zapowiedziach mignął kolejny album z uniwersum „Ostatniego Ronina”, czyli żółwi przyszłości. A ja po cichu liczę, że Nagle przejmie od Amber pełną serię IDW i wyda ją od początku w formacie IDW Collection – w tomach zbierających po dwanaście zeszytów. Choć nie ukrywam, że z otwartymi ramionami przyjąłbym też wznowienie oryginalnej serii Lairda i Eastmana. Jedno jest pewne – apetyt na Żółwie znów rośnie.
Scenarzysta: Jason Aaron
Ilustrator: Joelle Jones, Rafael Albuquerque, Cliff Chiang, Chris Burnham, Darick Robertson
Tłumacz: Paweł Bulski
Wydawca: Nagle Comics
Seria: Wojownicze Żółwie Ninja
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 176
Oprawa: Miękka
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










