Sezon spadających gwiazd
Nie załapałem się na wersję niezależną czy też zinową. Jak zwał, tak zwał. Ale po wersję albumową i rozszerzoną sięgnąłem z wielką chęcią, bo Marcin Podolec tytułem „Sezon spadających gwiazd” zdołał już narobić szumu. Po lekturze muszę stwierdzić, że całkowicie słusznie i dołączam do chóru wychwalającego ten komiks pod niebiosa.


Co w artykule?
Po „Bajce na końcu świata”
Przyznam, że byłem trochę zdziwiony wiadomością, że Marcin Podolec postanowił zakończyć „Bajkę na końcu świata”, bo ta seria, niby kierowana do młodszego czytelnika, doceniana była też przez starszych (zajrzyjcie tu – KLIK). Choć przyznam, że kolejki po autografy z podstarzałymi typami, trzymającymi pod pachą komiksy dla dzieci, wyglądają dość zabawnie. Trudno jest znaleźć swoją niszę i osiągnąć umiarkowany, ale zawsze sukces. Podolec nie chciał być autorem jednego rozpoznawalnego tytułu i dzisiaj jestem mu ogromnie za to wdzięczny. Choć nadal lubię „Bajkę”, tak „Sezon spadających gwiazd” zwyczajnie uwielbiam.
Koszykówka i klimat przełomu milenium
Jest to opowieść melancholijna, nie autobiograficzna, ale sięgająca do wspomnień z dzieciństwa. Młody komiksowy autor pokazuje swoją drugą dużą pasję – koszykówkę. A trzeba przyznać, że na przełomie milenijnym była to dyscyplina, która zyskiwała popularność wśród młodzieży, kojarzyła się ze splendorem i pachniała pochodzącą z Zachodu gumą. Świetne, zachwycające luzem loga, wielkie gwiazdy. Farbowane włosy, warkoczyki, przyduże ciuchy i nowiutkie trampki. Było w tym coś chwytającego za twarz, dużo bardziej interesującego niż boomerska piłka nożna.


I trzeba przyznać, że pierwsze, co Podolec robi, to wywołuje spiralę wspomnień i odnawia we mnie to stare zainteresowanie. Co ciekawe, funkcjonujące u mnie na dość ugorzystym gruncie, bo zawsze byłem najniższy w klasie, więc szanse na zostanie gwiazdą koszykówki miałem wręcz zerowe. Niemniej ten sport w dziwny sposób skrzyżował się u mnie z komiksami, bo koleżka ze szkoły, od którego odkupywałem brakujące Spider-Many, wymuszał na mnie grę przed dokonaniem transakcji. Początkowo mnie to irytowało, później się przyzwyczaiłem, a pewnego dnia, gdy mi powiedział, że nie ma czasu na grę, byłem wręcz rozczarowany.
Struktura i emocje
„Sezon spadających gwiazd” opowiadany jest stronicowymi, zdawałoby się, niepowiązanymi ze sobą epizodami, które przecinane są czasem stronicową ilustracją. Z czasem zauważyć można serialowość niektórych scen, jak choćby ciągłe podchodzenie do fotelu ojca. Wyczuć też można upływ czasu, bo fabuła rozgrywana jest podczas jednego roku szkolnego. A emocjonalny finał uderza w twarz i działa jak spoiwo, czy zaprawa murarska, łącząca wszystkie cegiełki w jeden mur.


Niby jest to komiks o koszykówce, ale tylko powierzchownie. Gdy nagle piłka zawisa w powietrzu i ani myśli spaść, czytelnik alegorią wręcz dostaje w twarz. Wtedy okazuje się (jeśli nie domyśliliście się wcześniej), że jest to opowieść o dorastaniu, i to w dość twardy sposób. Kiedy pomyślę o szkole średniej, szybko ogarnia mnie nostalgia. Często myślę o tym okresie życia jako o najlepszym czasie. Czytając komiks Podolca, schodzę na ziemię. Nie trenowałem co prawda koszykówki, ale miałem równie trudne momenty. Głupie żarty, chamskie odzywki, przemoc werbalna i fizyczna, wyzwiska i ciągłe krzyki, a w domu brak zrozumienia i oschłość. To jest dorastanie, które znam doskonale. Odnajdywałem się w tym komiksie przerażająco często.


Ciężar i ciepło
Niestety wiele ze schematów wynosi się z domu. Działają jak kod zaprogramowany w robociku. Naciskasz przycisk i samo się dzieje. „Sezon spadających gwiazd” czyta się momentami ciężko, bo niemożność zmiany środowiska jest obezwładniająca. Dlaczego nikt nie uczy bycia miłym dla siebie? No, prawie nikt — autor wyprowadza wiele ciepłych momentów. Obok ojca wlepionego w telewizor jest pies, który z chęcią wysłucha wszystkiego, co działo się dzisiaj w szkole i z aprobatą przyjmie najmniejszy nawet sukces. Widać, że psy dla Podolca są ważne, a w komiksach dostają dużo miłości i miejsca.


Graficznie jest kapitalnie. Obrys, praca tuszem, kropeczki. Kunszt. W kadrach tyle się dzieje, że nawet sześciopanelowa gofrownica mnie nie nuży. Jest tu wiele zabiegów, które można przeprowadzić tylko w komiksie, wykorzystując nawet stronicową strukturę epizodów. Bo w większości są one ze sobą niepowiązane, ale fantazja o pogrzebie psa przeprowadzonym z wielkimi honorami zaraz po wiadomości o śmierci trenera łączy się w nieoczywisty sposób.
W historiach o sporcie jestem przyzwyczajony do schematu „od zera do bohatera”. Tu go nie ma. Marcin Podolec sławnym koszykarzem nie został. I dobrze, bo biegając za pomarańczową piłką pewnie nie miałby czasu na rysowanie komiksów. „Sezon spadających gwiazd” to poruszająca rzecz, genialnie rozplanowana i wykonana. I wcale się nie dziwię, że wszyscy wychwalają.
Scenarzysta: Marcin Podolec
Ilustrator: Marcin Podolec
Wydawca: Kultura Gniewu
Format: 165×230 mm
Liczba stron: 176
Oprawa: Miękka
Druk: cz.-b.
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










