Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1

Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1

Weteran popkultury i staruszek gardzący emeryturą, Myszka Miki nie doczekał się zbyt wielu dedykowanych albumów komiksowych w Polsce. Kiedyś produkt zgniłego imperializmu, a dziś może i lekki przeżytek. Oprócz Kawy Zombo otrzymaliśmy jeszcze reinterpretacje zabierające uśmiechniętą myszkę do światów fantasy (co robił Miki w Krainie pradawnych, sprawdźcie tu – klik). Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1 to kolejne świeże podejście do klasycznej postaci, tym razem w świecie legend i magów.

Sorcerer Mickey

No tak, ale Czarodziej Miki to przecież nic nowego. Mysi bohater przywdział pierwszy raz czerwoną szatę i niebieski spiczasty kapelusz w filmie Fantasia z 1940 roku. Włoski scenarzysta, Stefano Ambrosio do świata magii podchodzi po swojemu.

Na początku Myszka Miki jest tu podrzędnym magiem, czy nawet adeptem podległym innemu czarodziejowi (uwaga, trzymajcie się stołka) Grandalfowi, opiekującemu się pewną wioską. Czuć, że jesteśmy na otwarciu przygody. Czuć, że Miki będzie się uczył i rozwijał, ale na razie, wszystkie umiejętności ma na poziomie pierwszym.

Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1

Fabuła z elementami gry RPG

Przez większą część lektury komiksu Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1 (grubasek ma 424 strony) czułem się tak, jakbym grał, albo chociaż obserwował rozgrywkę gry z elementami RPG. Oczywiście gracz-czytelnik ma do swojej dyspozycji maga, który nie ma rozbudowanego drzewa umiejętności, ale za chwilę będzie mógł użyć potężnego magicznego artefaktu. Te nazywane są tu Magiamentami.

I powiem Wam, że jest to super! Tak jak można wczuć się w grę, tak płynie się na fali zdobywania kolejnych kamieni, pokonywania kolejnych drużyn, biorących udział w magicznym turnieju, awansowania na kolejne poziomy wtajemniczenia. Ambrosio robi co może, by czytelnik był przykuty do komiksu łańcuchami zainteresowania, ale jak to z pomysłami bywa. Jedne są dobre, inne już trochę mniej. Może 424 strony to po prostu zbyt duża dawka, aby całość łykać tak bezkrytycznie.

Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1

Mały, ale wariat

Ech, Ci komiksiarze. Im to nie dogodzisz. Za mało, źle. Za dużo, też niedobrze. Sami oceńcie. W egmontowym Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1 mamy trzy oryginalne wydania zbiorcze. Niby fajnie, wcześniej się to sprawdzało. Trzy to liczba doskonała. Problem jednak w tym, że Ambrosio podzielił story arci po dwa tomiki. Dwie pierwsze części opowiadające o Początkach stanowią całość. Miki się rozwija, zostaje arcymagiem władającym Kryształową Koroną, najmocniejszym znanym magicznym artefaktem. Tyle że to nie koniec. Zostają pootwierane nowe wątki. Egmontowy tom kończy się w połowie Mrocznej Ery. No i klops.

Znane postacie w nowej odsłonie

Miki oczywiście nie jest sam, a Stefano Ambrosio zachował oczywiście oryginalny charakter znanych postaci, ale dodał do klasycznych definicji trochę od siebie. Donald to pechowy mag, jego czary działają z opóźnieniem. Goofy ma swoje pomysły na życie, unika używania magii, z zeszytu na zeszyt para się innym zajęciem. Pluto to przyjacielski pies, ale zamienia się czasem w bestię. Minnie pragnie ocalić swoich poddanych. Klarabelli śnią się przepowiednie, których nie pamięta. A Czarny Piotruś to potężny mag knujący po stronie zła. Są też sługusy do nikczemnych usług, Bracia Be, a na chwilę pojawia się i czasem jest wspominany chciwy Wujek Sknerus.

Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1

Oprócz znanych i lubianych jest jeszcze szereg postaci stworzonych na potrzeby świata mitów i magii (albo przynajmniej ja ich nie kojarzę z innych komiksów). Jest wspomniany wyżej Grandalf, przypominający z miana i charakteru innego siwego czarodzieja. Są smoki władające magią, mądre, potężne i pradawne. No i główny zły, Fantomen stojący za wszystkimi knowaniami. I jeszcze wielu innych ważniejszych lub mniej ważnych postaci.

Przy Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1 pracował zastęp rysowników, ale zupełnie tego nie czuć. Dostajemy klasyczną, obłą, disnejowską kreskę, z unowocześnionymi kolorami. Nie mniej, nie więcej. Jest dobrze, ale jak się patrzy na rysunki Dona Rosy, to można sobie uświadomić, że mogło być lepiej. Dziwi mnie trochę mały format, niby przyjemnie się trzyma taką cegiełkę, no i „wielka magia zaczyna się… od czegoś małego”. Jak dla mnie spokojnie można było wydać Czarodziei tak, aby pasowali do Kaczogrodów Barksa, czy Wujka Sknerusa i Kaczora Donalda Rosy.

Czarodzieje i ich dzieje. Tom 1 – czekam na kontynuację

Przygodowa fabuła oparta o rozwój postaci wciąga i zapewnia mnóstwo zabawy. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to miejscami napięcie siada, a scenariusz nie jest już tak emocjonujący, zwłaszcza w drugiej części, po tym, jak władza absolutna deprawuje Mikiego absolutnie i postanawia zniszczyć Kryształową Koronę. Ambrosio nie stoi w miejscu, jestem przekonany, że ma jeszcze mnóstwo pomysłów, które… chętnie poznam.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji

Share This: