Linia DC Odrodzenie zafundowała polskim czytelnikom coś, czego jeszcze nie było. Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni to pierwszy na naszym podwórku komiks poświęcony wyłącznie tej kosmicznej zgrai.
Pozytywnie pstrokaty Korpus Zielonych Latarni
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest feeria barw zdobiących strony tego komiksu. Nie może być inaczej, w końcu Korpus Zielonych Latarni tworzą reprezentanci przeróżnych gatunków, pochodzący z planet rozrzuconych po całym Wszechświecie. Jak dla mnie ogromną zaletą całej serii jest obecność dziwacznych kosmitów, samo oglądanie tych stworzeń może być dobrą zabawą. Sporo uciechy sprawiły mi na przykład sceny z udziałem faceta o trzech twarzach. Uśmiech na moim obliczu gościł też za każdym razem, kiedy szukałem pierścieni na ciałach postaci o co bardziej zaskakujących fizjonomiach. Trzeba przyznać, że rysunki w całym albumie są świetne. Na mocno zróżnicowanych, często bardzo dynamicznych kadrach możemy dostrzec mnóstwo szczegółów. Oprócz rozmaitych istot pozaziemskich podziwiamy też statki kosmiczne, czy gigantyczne eksplozje, ale przede wszystkim, oczywiście, energię pierścieni Lanternów, przybierającą wielorakie kształty. Zastosowane do zobrazowania tego kolory (nakładane, rzecz jasna, komputerowo) i cieniowanie są naprawdę rewelacyjne.
Wątek za wątkiem i wątkiem pogania
Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni to zdecydowanie komiks, w którym sporo się dzieje. Pomijając specyfikę serii opowiadającej o naprawdę licznej bandzie superbohaterów, w tym konkretnym przypadku śledzimy mnóstwo splatających się ze sobą wydarzeń. Powrót Hala, tyrania Sinestro, bunt jego córki, odbudowa Korpusu, mroczna sekta i prastare potęgi… Do tego jeszcze smaczki w rodzaju misji Guya czy romansiku Soranik. Brzmi skomplikowanie, ale wszystko jest na swoim miejscu. Główny wątek łączy ze sobą wszystkie poboczne w logiczny i w pełni zrozumiały ciąg przyczynowo-skutkowy. Akcja pędzi z niesamowitą prędkością aż do naprawdę satysfakcjonującego finału. Po drodze zaś napięcie buduje szereg brutalnych scen, niekoniecznie odpowiednich dla najmłodszych. Ktoś mógłby powiedzieć, że momentami bywa pompatycznie, ale błagam, nie oczekujmy niczego innego od gości recytujących co i rusz wierszyk o pierścionku. Ktoś mógłby też zapytać, czy aby nie trzeba przeczytać połowy Wikipedii, żeby móc orientować się w fabule – absolutnie nie. Wstęp jest skrojony w sam raz dla czytelników dopiero poznających Korpus Zielonych Latarni, koneserzy zaś uśmiechną się po prostu tu i ówdzie. Kto jest głównym bohaterem, a kto tylko epizodystą, można intuicyjnie zidentyfikować nawet będąc totalnym nowicjuszem w świecie DC.
Kosmiczni superbohaterowie
Najpopularniejszy gatunek amerykańskiego komiksu gwarantuje świetną rozrywkę, o ile patrzymy na niego z przymrużeniem oka (momentami obojga oczu). Kosmiczny, że tak to ujmę, jego podgatunek zaś ma tę fantastyczną cechę, że z założenia zdejmuje z nas obowiązek racjonalizowania i oczy możemy podczas lektury mieć szeroko otwarte. Przygody kosmitów są tak abstrakcyjne, że aż nie wypada zastanawiać się jak oni wszyscy tam oddychają, jakim cudem znajdują wspólny język i czy aby na pewno tak wyglądają eksplozje w próżni. To fikcja w najpełniejszej postaci, więc po prostu możemy cieszyć się rozmachem opowieści, jej epickim charakterem i kolorową otoczką. Moim zdaniem, jednymi z najlepiej wypadających komiksów superbohaterskich są właśnie te ściślej związane z bezkresnym Wszechświatem. Chodzi chyba o potężną skalę i o to, że czytamy o czymś naprawdę nieznanym, totalnie niezgłębionym. Minęło niemal pół wieku od wylądowania pierwszego człowieka na Księżycu, a my wciąż nie wiemy co tak naprawdę kryją międzygwiezdne bezbrzeża. Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni podpowiada, że gdzieś tam mogą toczyć się spektakularne bitwy o losy nas wszystkich. Moim zdaniem to pierwszorzędna rozrywka dla ludzi z wyobraźnią w każdym wieku (którym nie przeszkadzają obcisłe piżamy noszone przez postacie wyglądające na kulturystów).
Konrad
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.