Hubert – między ciszą a ciszą
Zastanawiałam się ostatnio jak to było ze mną i komiksami. Pamiętam, jak się pojawiły. Dostawałam je od starszych braci. Byłam smarkiem, nie chodziłam jeszcze do szkoły, zaczytywałam się w Tomie i Jerrym oraz w poszczególnych zeszytach Giganta. Teraz wydaje mi się, że miałam ich mnóstwo, ale prawda jest taka, że to było ledwie kilka egzemplarzy, do których wracałam ciągle i wciąż. Bo postaci te znałam z TV, bo były piękne, kolorowe i mogłam czytać! A dostępu do biblioteki jeszcze nie miałam, więc te komiksy były dla mojego (rodzącego się wtedy) uzależnienia od czytania, prawdziwym rarytasem. Z czasem zaczęłam przedkładać tekst nad obraz. Do tego stopnia, że dziś jestem skostniałym czytelnikiem, któremu ciężko odnaleźć się w rzeczywistości, kiedy do ludzi najbardziej dociera obraz.
To teraz patrz!
I przyszedł czas, kiedy z uprzejmości wydawnictwa Centrala – mądre komiksy, w moje ręce trafiła książka graficzna Hubert. Wydanie piękne, chociaż tak oszczędne w kolory. Zaczęłam kartkować i… o zgrozo! Przecież tam prawie nie ma tekstu, a obrazki takie ascetyczne! Wiedziałam, że będzie ciężko. Przecież ja kocham tekst miłością pierwszą i największą. To nie ma prawa mi się spodobać. No ale przecież trzeba być otwartym na nowe doznania literackie. Sobota, kocyk, herbata i Hubert. Otworzyłam i przepadłam.
Sztuka sztuki
Już na pierwszych stronach Huberta mamy zapowiedź tego, co nas czeka. Oto obraz – na jednej stronie jako całość, a obok podzielony na części, jak w tej układance, w której przesuwamy kwadraty, żeby ułożyć całość. I już wiem, że całość jest piękna i ważna, ale być może jej części składowe, te detale, które ją tworzą, są tak samo, o ile nie ważniejsze! Sztukę można czytać (i zazwyczaj tak się to robi) holistycznie, ale głębszy sens poznamy tylko podczas analizy fragmentarycznej. I dostajesz takim przekazem między oczy już na pierwszych stronach!
Hubert – Cichy obserwator
Hubert jest dziwakiem. Tak można go ocenić właśnie holistycznie. Bardzo często dojeżdża z Brukseli do Francuskiego Muzeum d’Orsay, jak sam określa, aby naładować baterie. Obsługa muzeum już go doskonale zna. Hubert doskonale wie, po co tam przyjeżdża. Chłonie sztukę, kontempluje ją, a w domu próbuje odtworzyć. Inspirując się zdjęciami zrobionymi na miejscu, ale także czerpiąc inspirację… podglądając swoją sąsiadkę. Ale i tutaj, w hubertowym domu, autor nie szczędzi nam detali. Widzimy pędzle, sztalugi, fotel, w którym czyta, stół, przy którym jada. Hubert jest samotnikiem i dobrze mu z tym. Unika ludzi, rozmowy, które prowadzi, są zdawkowe, wymuszone, pełne skrępowania. I pewnie stąd tak mało tekstu w tej książce. I wiecie co? Kompletnie mi to nie przeszkadza! Bo tyle treści, ile niosą ze sobą obrazki, które mamy zaserwowane, próżno odnaleźć w opasłych tomach klasycznej literatury.
Między ciszą a ciszą
Gdybym miała określić Huberta jednym słowem, to recenzja ta brzmiała by „poruszające”. Jest mi wstyd, że wątpiłam w jakość tej książki na podstawie niewielkiej ilości treści. Wszystko jest doskonale przemyślane. Obrazki proste, ba! Powtarzalne! W niektórych miejscach na całej stronie mamy tylko jedną, prostą ilustrację. Gdzie indziej kilka takich samych obok siebie, a między tymi obrazkami, uwierzcie mi, emocje po prostu kipią. Można pomyśleć – treści mało, obrazki powtarzające się, raz, dwa się przekartkuje. Powodzenia! Ja gapiłam się na te obrazki i musiałam odpoczywać, robić notatki, przyglądać się, zastanawiać. Jakby ktoś mi powiedział, że taka będę wzruszona historią dziwaka, który unika ludzi, a obcuje ze sztuką, to zabiłabym śmiechem. W zasadzie to nie wiem, co było aż takim zapalnikiem, co sprawiło, że Hubert, jego klimat, prostota pozostaną ze mną na długo. A może to efekt lustra? Może to zwykłe życie, pokazane w tej książce, ta powtarzalność, te prozaiczne czynności, podczas których towarzyszymy bohaterowi, sprawiają, że myślimy o wszystkich introwertykach? Być może nawet o sobie? Nie wiem. W każdym razie mnie Hubert, kolokwialnie rzecz ujmując, zmiótł z planszy i jest mi wstyd, że w ignorancji swojej oceniłam tę pozycję wyłącznie stawiając treść nad formę. Podczas kiedy forma okazała się kapitalna, a treść niewypowiedziana, pozostawiająca czytelnikowi i jego wrażliwości ogromne pole do popisu.
Karo