Invincible tom 2 recenzja
Uczenie się na błędach – kto tego nie przerabiał? Siedzisz sobie spokojnie w smutku i rozpaczy, rozważając katastrofalną decyzję, którą podjąłeś chwilę temu. Co by było, gdyby tak móc złapać za wskazówkę zegara i cofnąć się do chwili, w której przez twoją głowę przepływały myśli dążące do decyzji. Czy wiedząc to, co teraz, zdecydowałbyś się na inne podejście do rozwiązania problemu? Co, jeśli Ci powiem, że równolegle do naszego świata istnieje Ziemia bardzo podobna do naszej, ale Twoje życie toczy się na niej zgoła inaczej? Być może podejmujesz decyzje tak samo, ale może Twoje losy biegną inną ścieżką. Miałbyś odwagę prześledzić swoje poczynania, czy może lepiej nie wiedzieć? Teoria światów alternatywnych to nic nowego, zarówno w terminologii naukowej, jak i fantastyczno-naukowej, czy popkulturowej. Mimo to, w ciągu ostatnich kilku miesięcy wpadałem na odłamy teorii multiversum z niesamowitym zaparciem, że wspomnę o serialu OA i niesamowitym dla mnie filmie Spider-man Uniwersum. Teoria wieloświatów zawitała też w Invincible tom 2, ale co, może po kolei.
Robert Kirkman kontratakuje
Jestem jednym z niewielu (chyba) szczęśliwców, którzy o Invincible wiedzą niewiele. To znaczy, nasłuchałem się to tu, to tam o tej serii. W większości były to superlatywy. W końcu skusiłem się na pierwszy tom Ultimate Collection, o tyle niefortunnie, że Egmont po paru miesiącach wydał swoją wersję. Dzisiaj trzymam w rękach drugi, niebieski tom egmontowski. Pachnący, w twardej oprawie, niczym nieróżniący się od formy oryginalnej… jeżeli chodzi o zawartość. O okładce nie będę pisał, bo skoro książek się po niej nie ocenia, to i nie powinno się komiksów. Invincible tom 2 zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyła się jedynka. Młody superbohater, o odziedziczonych, nieziemskich mocach, wraca do szkoły po śmiertelnym pojedynku, stoczonym nie z kim innym jak ze swoim ojcem. Chłopak nie ma jednak zbytnio czasu na rozpamiętywanie tzw. wcześniejszych wydarzeń, bo czeka go mnogość wyzwań, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, tzn. ekhem, superbohaterskim.
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat
Też macie wrażenie, że Ziemia kręci się zbyt szybko? Dodatkowo zdaje się, że jest to ruch jednostajnie przyśpieszony, bo obowiązków, spraw do załatwienia, wydarzeń, z każdym dniem jest coraz więcej. Na nic, ciągle nie ma czasu… Robert Kirkman, mózg operacji i twórca komiksu Invincible tom 2, to dokładny obserwator, wkręcił młodego superbohatera w wir akcji, ani na chwilę nie dając mu odpocząć. Na przykład dając mu nową, rządową posadę, przez którą chłopak ciągle musi kombinować, jak wywiązać się z prywatnych zobowiązań i obowiązków nastolatka. Heros prywatnie, jako Mark Grayson, rozchwytywany jest z nie gorszą częstotliwością jak sam Invincible. Wir wydarzeń powoduje, że ani na chwilę nie chce się wyjmować nosa z komiksu, co krok eksploduje nowy wątek. Dziesięć zeszytów przelatuje nie wiadomo kiedy, Robert nie daje rady rozwiązać wszystkich wątków (być może zgodnie z zamysłem), a Egmont karze czekać długie trzy miesiące na kolejny tom.
Invincible tom 2 – Nowa Złota Era
Co by było, gdyby Złota Era komiksów nie została zapoczątkowana na końcu lat 30. XX wieku. Tudzież inaczej: jakby potoczyły się sprawy, gdyby nadejście superbohaterów nie zostało nagle przecięte wybuchem II Wojny Światowej. Na to pytanie, pośrednio, znajdziemy odpowiedź w innym uniwersum, które tworzy niniejszym Robert Kirkman. Dodać trzeba, że nie sam, bo towarzyszą mu Ryan Ottley, w warstwie rysunków, i Bill Crabtree, odpowiedzialny za kolory. Wynikiem ich pracy jest komiks, który z przyjemnością nosiłem do pracy, mimo tego, że tomiszcze w twardej oprawie swoje waży. Równowagą masy jest lekka głowa, z której wywiało czarne myśli, wszystko dzięki delikatnie telenowelowatej, wartkiej akcji, przy której nie trzeba było się co chwilę zatrzymywać, aby dowiedzieć się, że wydarzenia zostały zapoczątkowane w innym zeszycie lub serii. Wręcz przeciwnie, Invinicbile tom 2 to zaledwie początek. Czym przecież byłby dobry serial bez cliffhangera? Jako ciekawostka, strzeliła mi po oczach okładka komiksu z Free Comics Book Day, na której prócz niezwyciężonego widnieją Savage Dragon, Withchlade i gwiazda wydawnictwa Image: Spawn. Ach, ta melancholia.
Nie byłbym zgryźliwym tetrykiem, gdybym trochę nie ponarzekał. Na barki Agaty Cieślak zrzucam winę za nieprzetłumaczenie przydomka superbohatera, choć może i decyzja była odgórna. Fajnie, że zgrywa się to z wizerunkiem postaci, choć może oryginalny przydomek pozostawiłbym tylko na okładce, bo niestety w treści komiksu często powoduje to zgrzyty. Przydomek bohatera został nadany w zabawnej scence z pierwszego tomu, w stylu Ach Marku, ale jesteś niezwyciężony! Aż skrzypi mi po zębach, jak czytam w dialogach Mój ty bohaterze! Prawdziwie jesteś …Invincible!!! No naprawdę? Nie można by tego uniknąć? Może się przyzwyczaję, bo nie psuje mi to frajdy z lektury, a po trzeci tom sięgnę! Na pewno!!!
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.