Lis #2 – Mimo Woli
Pojawienie się na polskim rynku Lisa było jak swoisty powiew świeżości. Oto czytelnicy dostali robiony w amerykańskim stylu tytuł, który nie pretendował do miana jedynego superhero w kraju. Mało tego, główny bohater tej historii nie został odziany we flagi, oznaczony godłem i mianowany kolejnym Kapitanem Polską. Na dobrą sprawę nie był nawet herosem…
Obiecujący początek przygody super-złodzieja sprawił, że z niecierpliwieniem wyczekiwałem kontynuacji. Na tę przyszło nam jednak czekać dłużej niż pierwotnie zakładano. Według wstępnych zapowiedzi dwójka miała się ukazać na przełomie lutego i marca, następnie w kwietniu, by ostatecznie trafić do sprzedaży w maju. Koniec końców, Mimo woli ujrzało wreszcie światło dzienne.
Pierwsze koty za płoty
Pierwszy numer – Powrót do Domu – był tym, czym tak naprawdę musiał być. Ekipa Sol Invictus Komiks zaserwowała czytelnikom origin story, którego… bardzo silnie próbowała uniknąć. Scenarzysta Dariusz Stańczyk zręcznie lawirował pomiędzy kolejnymi etapami z życia bohatera w ten sposób, by rzucić jak najwięcej światła na Gabriela i jego otoczenie, a jednocześnie nie pokazać zbyt wiele. Światło padało tam, gdzie chciał, a położenie mocnego akcentu na postać Strażnika sprawiło, że w oczach sporej grupy odbiorców urósł do miana głównego bohatera. W każdym razie, już wtedy w świat poszedł sygnał, że obaj panowie mają ze sobą więcej wspólnego, niż początkowo mogłoby się wydawać. Sami zainteresowani mieli się jednak dopiero o tym przekonać, zwłaszcza że Powrót do Domu zakończył się ich pierwszym spotkaniem.
Lis vs Strażnik
O ile w poprzednim numerze widzieliśmy przede wszystkim Gabriela bez maski, o tyle w dwójce dominuje jego złodziejskie alter-ego – ponad połowę zeszytu wypełnia walka nadludzi. Walka, której Lis wolałby uniknąć, zwłaszcza że ta konfrontacja była pierwszym prawdziwym poważnym sprawdzianem dla jego umiejętności, a zarazem… dość bolesną lekcją superbohaterstwa.
Oglądając to starcie, chwilami wydawało mi się, że mam przed oczami polską wersję Spider-mana. W czasie walki Lis praktycznie cały czas zasypuje przeciwnika kolejnymi, głupawymi i miejscami suchymi komentarzami. Dopóki daje radę dotrzymać kroku Strażnikowi, gęba praktycznie mu się nie zamyka.
Narracja ulega nieco zmianie, kiedy przychodzi czas ucieczki. Im bohater mniej mówi, tym więcej myśli, ale sposób w jaki to robi nie przypadł mi do gustu. Ledwie kilka kadrów wcześniej rzucał sucharami o Legii, by za chwilę niemal w poetycki sposób opisywać we własnej głowie swoje „potencjalnie ostatnie chwile życia”. Rozumiem, że ze strachu ludzie robią dziwne rzeczy, ale to zagranie mi nie siadło – nawet jeśli zabieg ten został wzmocniony przez chwilową zmianę kolorystki.
Dalszą część Mimo Woli wypełniają fragmenty originu Strażnika. Ten, podobnie jak główny bohater, ma wiele wspólnego z Piesto Futuristic, chociaż jego minione dni są dużo bardziej krwawe i mroczne. Szczerze mówiąc, to po tym co zobaczyłem w tym zeszycie, to dużo bardziej interesuje mnie to w jaki sposób Strażnik urwał się z łańcucha korporacji i co siedzi w jego głownie niż to, co dalej stanie się z Gabrielem.
Futro pełne blasku
Niewątpliwie największą zaletą Lisa jest jego warstwa graficzna. Drugi zeszyt wygląda znacznie lepiej niż pierwszy i mam nadzieję, że nie straci w druku zbyt wiele na jakości (na potrzeby recenzji przeglądałem wersję cyfrową). Jakub Oleksów kapitalnie operuje kolorami. Nie wiem jak on to robi, ale to co on z nimi wyczynia jest fenomenalne. Jego żółto-czerwona Warszawa cieszy oczy, a po dołożeniu do tego bardzo dobrego kadrowania (detale, kontrplany, zabawy perspektywą), otrzymujemy jeden z ładniejszych polskich komiksów.
Przeglądając kolejne panele dopatrzyłem się w sumie dwóch istotnych baboli graficznych. W jednym miejscu Lis wchodząc na dach zyskał talię osy, w drugim zaś miał ewidentny problem z tym, jak uderza się młotem. O ile pierwszy był totalnie nieistotny, o tyle drugi nieco zepsuł bardzo fajną scenę.
Wyglądając detali
Aby w pełni cieszyć się z wszystkich zalet Lisa, odbiorca siłą rzeczy zmuszony jest do zwracania uwagi na szczegóły. Stańczykowi daleko do uwłaczania inteligencji czytelników, a nieuważna lektura może skończyć się chwilami zagubienia. Przed sięgnięciem po dwójkę, zalecam przypomnieć sobie jedynkę. W ten sposób unikniecie pytań typu „kim jest #$@%! Laura?”.
Mało tego, scenarzysta zaprasza nas do wzięcia udziału w swojej grze i sukcesywnie stara się zostawiać ślady, które zdradzają co nieco na temat przyszłych losów serii. Jestem peiwen, że uważny obserwator będzie miał nad czym się zastanawiać.
Czas na Lisa
Mimo Woli to bardzo udany zeszyt, który pod wieloma względami przebija Powrót do Domu. Z jednej strony znajdziemy tu więcej akcji, z drugiej zaś zadamy sobie kilka nowych pytań o przeszłość bohaterów. Mocniej osadzeni w świecie Lisa możemy teraz wypatrywać tego, co najlepsze. I o ile jedynka była jedynie przekąską, o tyle dwójka jest już kęsem głównego dania, które mam nadzieję będzie z każdym gryzem coraz lepsze.
Serdecznie polecam,
Mariusz Basaj
PS. Komiks okaże się w trzech wariantach okładkowych. Podstawowy kosztuje 10 zł, a limitowane (Kaczmarczyk oraz Yatta.pl) – 15 zł.