Mateczki Recenzja
Mateczki to komiks historyczny wydany na zlecenie muzeum, tym razem jest to Muzeum Historyczne w Przasnyszu. Bardzo podobają mi się takie inicjatywy, jako że system nauczania uważam za skostniały, a sposób, w jaki wykładana jest wiedza, zwłaszcza historyczna, woła o pomstę. Krwawą i bez zbędnego powstrzymywania się, taką jak choćby ta wykonana przez Kiddo w dwóch częściach Tarantinowego Kill Billa. Komiks, jako medium, ma przecież potencjał, aby w przyjazny dla czytelnika sposób wykładać suche fakty, okraszając je obficie graficznym sosem, czyniąc jednocześnie ciężkie treści łatwymi do przyswojenia. Czy tym razem się udało? I tak, i nie (choć niestety dużo bardziej to drugie).
Piękno tkwi w prostocie
Okładka komiksu Mateczki urzekła mnie szybciej niż reprezentacja Brazylii strzela bramkę San Marino. Brązowe tło zostało przyozdobione sznurem ułożonym w kształt kobiecego portretu. Elegancja i schludność takiego rozwiązania sprowadza od razu ciepłe uczucia względem tego tytułu. Przecież w procesie poznawczym kluczowym jest, jak się mówi „dzień dobry”. Niestety początkowe wrażenie szybko jest psute. Wystarczy rzut oka na pierwszą stronę właściwej historii, aby cały entuzjazm do omawianej pozycji ulotnił się niczym pyłek kurzu na wietrze. Wcześniej przechodzimy przez wstęp, rys historyczny klasztoru klarysek kapucynek z Przasnysza, krótką biografię Błogosławionej Marii Teresy Kowalskiej i kilka faktów o KL Soldau i jeszcze kilka ciekawostek.
Dziwi mnie bardzo dobór rysownika do albumu Mateczki. Bardzo mi przykro, że to mówię, ale ilustracje są zwyczajnie brzydkie. Ciężkie kadry, grube kreski, zahaczanie o karykaturalność, a nawet momentami brak pomysłu na rozplanowanie przestrzeni i rozmieszczenia postaci w kadrze. Pozytywne wrażenie zrobiły na mnie dosłownie tylko dwie plansze. Jedna z nalotem nazistowskich samolotów (choć tor lotu można by zakwestionować), druga z przerysowanym i bestialskim aktem niemieckich oprawców względem żydowskiej rodziny (i tu też można by mieć małe ale). Nie zmienia to faktu, że komiks w całości (wymienione plansze też) mógłby być lepiej wykonany. Dziwi jeszcze bardziej, że Jacek Przybylski to nie nowicjusz, ma doświadczenie tworzenia komiksów, choć w jego bibliografii znajdują się w przeważającej części komiksy historyczne. Z drugiej strony wykształcenie artystyczne powinno pomagać, nie znajduję więc wytłumaczenia takich, a nie innych ilustracji.
Mateczki
Komiks historyczny balansuje między faktami a propagandą. Myślę, że to jest powód, przez który wielu wielbicieli kolorowych zeszytów takich publikacji zwyczajnie nie znosi. Medium, które przynosi zabawę, śmieszne opowiastki, obciążane jest ciężkimi treściami. Można to zrobić mądrze, wystarczy przyrządzić odpowiednią mieszaninę, a lepką substancję poważnych spraw rozcieńczyć w wodzie. Przekładając na język dosłowny, zadbać o to by komiks dobrze wyglądał i aby ilustracje nie zostały przeładowane tekstem. Gdy się pokpi stronę graficzną , czy wszystko stracone? Prawie, ale jest jeszcze szansa. Nikła, ale jest.
To co można było zrobić? Odpowiedź niby jest dziecięco prosta. Zadbać o narrację, przedstawić czytelnikowi ciekawą opowieść, zajrzeć do głowy bohaterom, odpowiednio wyprowadzić punkt widzenia. Co robi Wojciech Łowicki? Sztywno trzyma się ram historycznych, odtwarza wydarzenia, lekko tylko zaglądając na duchową stronę kolei losu. Na domiar złego w usta postaci wkłada tak wydumane i nadmuchane dialogi, że od przypływu patosu robi się niedobrze. Przepraszam, ale nie minęło aż tak dużo czasu od wojny, aby język aż tak ewoluował. Okropna jest ta bezczynność i te krzyki bitych więźniów, albo Wchodzić! Tu wasza cela! albo jeszcze Jak już wyjedziemy z tego okropnego miejsca, to umieścimy się wśród drzew. O matko, przecież nikt tak nie mówi, zwłaszcza w sytuacji zagrożenia życia i wielkiego ucisku! Jak mam Panu uwierzyć w prawdziwość przedstawionej opowieści, skoro wypowiadane słowa nie brzmią naturalnie? Po takim zabiegu nie ufam, nie ufam Panu.
Na koniec zostawiłem sam przedmiot komiksu Mateczki, przyznam, że uczyniłem to z pełną premedytacją. Być może część z was nie doszłaby do tego miejsca, gdybym napisał na samym początku to, co zamierzam napisać teraz. Muzeum Historyczne w Przasnyszu prezentuje nam opowieść o Błogosławionej Marii Teresie Kowalskiej, jej dzieciństwie, wstąpieniu do klasztoru kapucynek w Przasnyszu, pobycie w obozie w Działdowie i śmierci w tymże okropnym miejscu. Całość ma podłoże religijne i tak samo może przyciągać, jak i odpychać. Temat dla mnie interesujący, dla innych może być niestrawny, zwłaszcza jak nałoży się sposób wykonania opisany powyżej. Mimo wszystko nie uważam czasu spędzonego na obcowanie z tym komiksem za stracony. Tak nie do końca. Dowiedziałem się nieco o tytułowej Mateczce i mocno sobie tę wiedzę cenię. Największe wrażenie zrobiły na mnie rysunki Izabeli Mikuckiej ilustrujące celę w obozie KL Soldau. Szkice wykonano w 1941 r., są dokładne, gdzie trzeba, w innych miejscach czuć w nich strach. Muzeum zapowiada powrót w albumie Ojcowie, cóż, mam nadzieję, że kontynuacja będzie na lepszym poziomie niż debiut.
Sylwester
Dziękuję Muzeum Historycznemu w Przasnyszu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.