Podróż siódma – wytrzymać z sobą
Podróż siódma to jeden z tych komiksów, przy których wystarczy, że zerknę na nazwiska widniejące na okładce, a już wiem, czego się spodziewać w środku. Co więcej, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę oszacować, że zawartość będzie mi się podobała, nawet bardzo. Lejdisy i dżentelmenowie! W lewym narożniku Stanisław Lem, polski klasyk literatury fantastycznonaukowej, znany na całym świecie dzięki swoim fenomenalnym opowieściom i opowiadaniom. Naprzeciwko niego Jon J Muth, reprezentujący realistyczną szkołę rysunku i mistrzowsko władający akwarelami. Mieszanka wybuchowa, twarde science-fiction zestawione z rozpływającymi się kolorami. Lubicie połączenia, zdawałoby się, nie pasujących do siebie elementów? Ja uwielbiam.
Podróż siódma – Stanisław Lem i Jon J Muth
Stanisław Lem wystrzeliwuje swojego bohatera, Ijona Tichy’ego w kosmos. Spodziewać by się można fantastycznych, odrealnionych przygód. Na szczęście nic z tego, bo punkt wyjściowy historii zakorzeniony jest mocno w zwyczajnej sytuacji. W ten to sposób dostajemy wręcz obyczajowe treści. Przelatując niedaleko Betelgezy (btw. istnieje teoria, że ten czerwony gigant z konstelacji Oriona eksploduje i stanie się drugim słońcem, co oznacza, że będzie go można obserwować także w dzień) statek Ijona został uszkodzony przez przelatujący kamyk (nazwanie go meteorem jest pewnym nadużyciem, ale niech będzie).
Tekst źródłowy Stanisława Lema, mimo że zawiera kilka anachronizmów, został przytoczony w oryginale. Rozumiem, że klasyka nie wypada inaczej traktować. Bałem się trochę o spójność, bo Jon J Muth musiał zapewne pracować na przekładzie, a w tłumaczeniu niektóre smaczki potrafią się zgubić. Wystarczyło kilka stron, bym przestał się przejmować o zgranie, jest doskonale. Rozpływające się kolory doskonale oddają sytuację, w której znalazł się pilot jedno-załogowego statku, do którego naprawy potrzeba przynajmniej dwóch osób. Kamera podąża za Tichym, towarzysząc mu w prozie „dnia”, jedząc z nim posiłki, pomagając w obliczeniach i współczując, gdy wołowina się przypala i ląduje za burtą w przypływie złości. To wszystko sprawia, że traktuję bohatera nie jako tytana z kosmosu, a zwyczajnego chłopa, który znalazł się w nieciekawej sytuacji.
Owszem, Podróż siódma nie jest wolna od absurdów fantastyki naukowej. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że naprawa steru jednoosobowego statku wymaga współpracy dwóch osób? Fakt, że w kapsule znajduje się kuchenka z piekarnikiem, już pomijam. Za to zaraz po próbach rozwiązania problemu wjeżdża coś, co w sci-fi (tym staromodnym, nieokraszonym laserami z tyłka) lubię najbardziej. Rozważanie nad teorią. Lem wyciąga pętlę czasową, na której spotkanie statek Tichy’ego leci bez możliwości skrętu.
Osobliwość temporalna sprawia, że Ijon nie jest już sam. Towarzyszą mu przesunięte w czasie jego własne wersje. Skoro jest ich już dwóch, to naprawa steru powinna być fraszką, prawda? Błąd. Od razu pada pytanie w stronę czytelnika. Jak ja bym się dogadał z własnym sobą? Ha, ha! No pewnie bym się nie dał rady porozumieć, tylko bym się pokłócił z tym wrednym typem. To znaczy ze mną, ale racja musi być po mojej stronie, prawda?
Podróż siódma, mimo że z zasady jest osadzona w realiach twardego sci-fi, i mimo że zawiera naukowo brzmiące rozważania teoretyczne, jest lekturą leciutką i mocno zabarwioną humorystycznie. W zmiękczeniu ciężaru pomagają też ilustracje Jona J Mutha. Przepięknie wykonane, filuterne, podkreślające zabawne treści. Zazwyczaj narzekam na kredę, ale Wydawnictwo Literackie wybrało dobrej jakości papier offsetowy, który jest bardzo przyjemny w odbiorze. Natomiast nie do końca oddaje pełne pasmo kolorystyczne grafik. Końcowo różni się to nieco względem tego, co widać na przykładowych planszach w internecie. Chętnie porównałbym obie wersje papierowe, możliwe jednak, że musiałbym odszczekać to, co powiedziałem.
Muth to mistrz ilustracyjny, jego grafiki są po prostu śliczne, ale przy Podróży Siódmej trzeba mu przypisać większą miarę pracy, niż tylko wykonania ilustracji. To autorstwa Amerykanina jest przekład, z prozy Lema. To także on wykreował postacie, opierając się na opisach. W jego wyobraźni pojawił się projekt opartej na mechanice rakiety. Powstał fizyczny model postaci i kombinezonu (choć nie bez pomocy). To w końcu on układał ilustracje w sekwencje, na których przepięknie zagrało światło gwiazd. Niektórzy nazywają to opowieścią graficzną. Nie należy bać się nazywać takiego projektu komiksem i to przecież bardzo dobrym.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Sprawdźcie też koniecznie Niezwyciężonego, który tak jak Podróż Siódma został oparty o tekst źródłowy autorstwa Stanisława Lema.