Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow – Moebius 1
Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow to niezbyt fortunnie zatytułowany album przez wielkie “A”. Moebius wielkim twórcą jest, a to przy okazji największy format, jaki mam na półce (przebił Stolpa o milimetry), grube tomiszcze i twarda oprawa. W środku zbiór prac francuskiego mistrza, opatrzony odpowiednimi jego komentarzami, niweczącymi przynajmniej część jałowych dyskusji o tym, co miał na myśli. Każdy z opublikowanych tutaj komiksów jest dobry.
Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow i inne historie
Zakładam, że chęć nadania albumowi zgrabniejszego tytułu została przewyższona potrzebą przyciągnięcia znawców tytułami pojedynczych historii, zawartych w środku. Zaznaczę tylko od razu, że pozostałe nie ustępują poziomem! Może to dlatego, że Moebius rysował komiksy niemal szyte na miarę pod mój gust, albo po prostu był tak zdolny, że antologia, o dziwo, nie ma w mojej opinii słabych punktów. Rzecz niesłychana, ale jednak. Przebrnąwszy przez dziesiątki słabych, średnich, czy połowicznie zadowalających, wysnułem już dawno temu wniosek, że całościowo dobre się nie zdarzają. A jednak. Co to za historie, że aż tak chwalę? Ano pewnego razu Marvel postanowił przedstawić swoim najamerykańskim z amerykańskich czytelnikom (a jakiś czas temu Egmont nam) coś spoza ich strefy komfortu, czyli niekoniecznie nabrzmiałe muskuły, opatrzone wykrzywioną od bólu/wysiłku gębą i okraszone popularnym laserem z dupy. Tym czymś miał być wybór znakomitych komiksów Moebiusa, pierwotnie czarno-białych, ino na tę okazję pokolorowanych. Wtenczas puryści okrzyknęli proceder świętokradztwem, ale jako że to mój pierwszy kontakt z tymi pracami, ową aferę mam tam, skąd mainstreamowi herosi rzekomo wypuszczają promienie. Nie widziałem oryginałów, ale kolor mi tutaj nie wadzi, jak to się zdarza w podobnych przypadkach. Przeciwnie, być może działa nawet in plus, ale bez wyroku, za mało czytałem jeszcze Moebiusa, to się nie zadeklaruję.
Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow – nic mi to nie mówi!
Co zacz w środku? Komiksy publikowane w różnych magazynach w ciągu szalonych lat siedemdziesiątych. Opowiastka fantasy – trochę mroczna, zdecydowanie dobrze się starzejąca. Historia science-fiction z wymyślną pstrokacizną obcych kultur, dosłownym ograniem motywu zderzania się z nimi oraz wybitnie bezpośrednim morałem. Satyra na chandlerowskie kryminały, umiejętnie poprowadzona i narysowana z dużym rozmachem. Radykalna krytyka rasizmu, osadzona w totalnie niecodziennej konstrukcji fabularnej, wariacja na temat lovecraftowych Przedwiecznych, muzyka rockowa, humoreski… Plus wiele innych, komentujących dziwaczną ludzką naturę. A tak w skrócie i z przyciągającymi wzrok hashtagami? Są potwory, są kosmici, są strzelaniny, są rycerze, są miecze, są pojazdy, jest architektura, ale przede wszystkim dominuje oniria. Sporo artystycznych wybryków zarówno po stronie minimalizmu, jak i graficznego przepychu. Zgadza się, niezły kocioł. Podkreślam ponownie, że nie kipi, nie mierzi, za to cieszy oko i głowę, pobudzając do refleksji na przeróżne tematy. Album podzielony jest na kilka rozdziałów, a we wstępie do każdego z nich skrobnięte przez autora wyjaśnienia, co by zrozumieć w pełni cel stworzenia danej historii, albo pokiwać głową nad drobną ciekawostką, czy niekoniecznie klarownym odniesieniem.
Elementy wspólne w antologii
Zaskakujące, nieoczywiste zakończenia, często dość ciężkie, brutalne lub smutne, na to możesz tutaj liczyć. Spora fiksacja na sposobie przedstawiania obcych kultur, to zdaje się znak rozpoznawczy Moebiusa. Nie poprzestaje na tym, że kosmita ma trzecią rękę, albo macki zamiast rąk, tutaj kosmita raczej nie zna pojęcia ręki, albo “ręka” znaczy u niego coś zupełnie innego. Szastanie nazwami własnymi w każdej historii o wyimaginowanych światach i do tego częste przypisy je tłumaczące nadają mocy realności i wiarygodności. Inne przecież muszą być w odległych galaktykach nazwy napojów, rytuałów, miejsc, zachowań, itd. Czasem nawet nie wiesz, czy słowo określa stopień pokrewieństwa, nazwę święta, coś do jedzenia, czy instrument muzyczny. Jesteś jak antropolog z przełomu XIX i XX wieku, prowadzący badania terenowe, ale tylko w minimalnym stopniu, sednem pozostaje sama fabuła. Tak bardzo to uwypuklam, bo tak duży ma to wpływ na lekturę. W kilku krótszych formach zamieszczonych w Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow byłem już gotów do oznaczenia ich tagiem „meh”, ale ostatnie plansze lub kadry były na tyle zaskakujące, że się szybciutko z tego wycofywałem. Co zaś się tyczy warsztatu Moebiusa, to wybitna jest jego zdolność kreowania szczegółów i dynamiki przy oszczędności kreski. Popisy z perspektywą i ogólną pomysłowością to jedno, ale zdolność do przekazywania emocji bohaterów za pomocą paru maźnięć naprawdę doceniam. Często miałem wrażenie, szczególnie przy historii Czy człowiek jest dobry, że rysunki są bardzo podobne do tych Waldemara Andrzejewskiego, tylko… lepsze, tak jakby Polak jeszcze nie opanował w pełni tego stylu. Wiem, ma wielbicieli, ale taki mój odbiór.
Tylko dla koneserów?
Czy przeciętny Kowalski polskiego komiksowa (wyobrażam sobie dyskusję podważającą zasadność takiego zwrotu) też będzie miał frajdę z lektury? Czy trzeba mieć obroniony licencjat z analizy twórczości Moebiusa, żeby tej frajdy nie ubyło? Osobiście czytałem tylko Ikara, Incal wciąż niestety w planach, a dyplomy broniłem ze zgoła innych beczek. Ślepa cytadela. Przystanek na Faragonescji. The Long Tomorrow (i cała reszta) to była czysta przyjemność, uczta dla oka i wyobraźni. Z założenia zbiór miał przybliżyć komiksy francuskiego artysty odbiorcom w znakomitej większości nieświadomym, że on w ogóle cokolwiek rysował. Umówmy się więc, że bariera wejścia jest żadna. Natomiast maksymalny pułap radości, jaka może płynąć z wertowania tego giganta, określa Twoja własna wrażliwość i dociekliwość. W środku nie ma banalnych fabuł. Niektóre powstawały w spontanicznym procesie twórczym, kiedy Moebius nie planował kolejnych kadrów, ale rysował je na bieżąco. Inne wyglądają na misternie konstruowane przez ogrom czasu. Kadry są przeróżne, ale na wszystkich można się wiele dopatrzeć. Czy to w kwestii szczegółów, niespodzianek w tle, czy samej niezwykłej adekwatności do fabuły i jej dynamiki. Oglądanie całościowych kompozycji i osadzanie ich w kontekście autorskich komentarzy, obecnych w albumie, zdecydowanie odpowiada na pytanie, dlaczego ten facet jest tak doceniany. Niezaprzeczalny kunszt, do tego w wydaniu, jakie lubię najbardziej: twórca kompletny, scenarzysta i rysownik jednocześnie. Czytajcie Moebiusa, warto.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Konrad