Superman kontra Lobo

Ja się spodziewałem, że „Superman kontra Lobo” to nie jest komiks wysokich lotów, ale zwyczajnie musiałem. Lobo w końcówce lat 90. był niekwestionowaną gwiazdą naszego rynku komiksowego, aż się wszystkim przejadł. Teraz sporadycznie pojawia się w komiksach, mam choćby do nadrobienia „Ligę Niesprawiedliwości”, ale nie w swoich tytułach. Mamy dostępny „Portret bękarta” połączony z „Powrotem” i „Paramilitarnymi świętami” (i to w dwóch wersjach Deluxe i Compact), czyli najbardziej przebojowy album z ilustracjami genialnego Simona Bisleya. I to w zasadzie tyle.

Superman kontra Lobo

Superman i Lobo — dwie skrajności

Jako dzieciak chciałem być jak Superman. Gościu był niesamowicie silny i latał. Jako nastolatek chciałem być jak Lobo. Słuchać głośno muzyki i równie głośno oznajmiać wszystkim naokoło, co o nich myślę. Ewentualnie zamanifestować swoją opinię tak, jak to Ważniak zrobił na okładce „Lobo powraca”. Dzisiaj raczej nie utożsamiam się z żadnym z nich, więc tytuł nie porusza we mnie ani krzty emocji. Kto wygra albo czy w ogóle, jest mi w zasadzie obojętne.

Superman kontra Lobo

Zdaje się, że nie można wybrać bardziej różnych postaci z uniwersum DC. Jeden lata w kolorowym wdzianku z peleryną, drugi zakłada na siebie czarne skóry. Jeden błyszczy nieskazitelnym charakterem, obyciem i wymową. Drugi rozwala wszystko na swojej drodze i klnie. Znaczy stara się przeklinać, ale to nie wychodzi. Jeden bezinteresownie pomaga ludziom, drugi jest samolubny i żądny zemsty. Wsadź tych dwóch typów do jednego komiksu i zaraz zawrze. I tak się dzieje, z tym że…

Okazuje się, że Lobo i Superman mają jednak dużo ze sobą wspólnego. Pochodzą z odległych od Ziemi planet i są ostatnimi przedstawicielami swoich gatunków. Ostatni synowie. Niby nie powinna, ale tworzy się między nimi chemia. Z tym że coś tak nietypowego zaczyna działać jak magnes i im dalej w ten album, tym lista ocaleńców staje się coraz dłuższa. A najwięcej zamieszania robi nie, nie Lobo. Numen, potężny byt wyglądający jak paczka częściowo przeżutych żelkowych miśków, której masa wypadła komuś z buzi i upadła na podłogę.

Superman kontra Lobo

I serio. Nawet w tej opowieści jest trochę potencjału. Analizy i zabawy z definicją tych i innych postaci. I może to nie jest do końca tak, że zdanie „żyjemy w totalnej szmirze autorstwa jakiegoś krawędziowca” należy odbierać jako autorecenzję, bo aż tak zły komiks to nie jest, ale jednak to zdanie trafia w już nadwątloną cierpliwość. Fajnie popatrzeć na nadchodzącą ponowną katastrofę, bo Numen robi porządek w pośpiechu, ale jednak brakuje tej opowieści błysku.

Ilustracje — niewykorzystana szansa

Coś, co mogłoby uratować ten komiks, to oczywiście ilustracje, ale te, mimo powiększonego formatu, nie robią wrażenia, bo są zwyczajnie poprawne, aby nie powiedzieć nijakie. Nigdzie tu ekspresyjności od Simona Bisleya. Miło, że chociaż zrobił swój wariant okładkowy, choć refleksja nachodzi dość gorzka, że jednak czasy świetności ten artysta ma już za sobą. Serce przyspiesza, gdy spojrzy się na ilustrację Fico Ossio, ale łeb rozwala dopiero Daniel Warren Johnson z Mikiem Spicerem. Oni zrobiliby z tego komiksu bombę.

Superman kontra Lobo

Największą sympatię wzbudza zielonowłosa doktorka Semedea Flik, postanawiająca zbadać dwóch ostatnich przedstawicieli. Po jednym z Kryptona i Czarni. Na początku zainteresowanie wzbudza Toyman, ale jakoś dziwnie po chwili znika. No i z plusów ciekawie wypada odpowiedź na pytanie, czy Lobo mógłby w DC zastąpić Supermana, zwłaszcza pod względem dziennikarskiego przebrania, jakie od lat stosuje Kal El. Kolorowo i do przodu. Tak naprawdę na jeden raz.

Czy pojawi się po polsku więcej komiksów z Lobo? Wszystko zależy od Egmontu, który po „Ostatnim Czarnianinie” raczej się nie kwapi wydawać kolejne pozycje. A szkoda, bo głodu trochę jest. Może nawet tyle, co było na Spawna, a którego już trochę Studio Lain zaspokoiło. Także no kurde bele. Dajcie coś na poważnie.

Scenarzysta: Tim Seeley, Sarah Beattie

Ilustrator: Mirka Andolfo

Wydawca: Egmont

Seria: Superman, Lobo, DC Black Label

Format: 225×285 mm

Liczba stron: 144

Oprawa: Twarda

Druk: kolor

Papier: kredowy

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: