Tadeusz Baranowski dzieciom – komiksy, które czytałem w dzieciństwie
Nie da się zaprzeczyć, sporą częścią komiksowych nabywców są rodzice, którzy kupują komiksy swoim dzieciom. Ci, co znają rynek, śmiało sięgają po ofertę Kultury Gniewu (seria Krótkie Gatki), wydawnictwa Jaguar, czy Egmontu… i jeszcze trochę by można wymieniać. Inni kierują się wspomnieniami, szukają pozycji, które sami przeczytali, będąc dziećmi. Oczywiście te dwa zbiory się przenikają i uzupełniają. Z ciekawością sprawdziłem, co moje wyhodowane w domu ogry sądzą o komiksach, które sam czytałem, będąc kilkuletnim amatorem historyjek obrazkowych. Tym razem padło na dwie pozycje Tadeusza Baranowskiego. Podróż smokiem Diplodokiem (Ongrys) i Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa (Kultura Gniewu). Poniższe wrażenia to wypadkowa dwóch spojrzeń, młodego i sta… eee, dojrzalszego.
Tadeusz Baranowski – czytam komiksy dzieciom
Tadeusz Baranowski to twórca zaliczany do panteonu tzw. PRL-owskich klasyków. Jednym tchem wyliczyłbym jeszcze Janusza Christę, Papcia Chmiela i Szarlotę Pawel, ale pewnie dołożylibyście kilka nazwisk. Rodzice dzieci urodzonych w latach 70. i 80. nie mieli zbyt wielkiego wyboru, jeżeli chodzi o komiksy, a przecież małe urwipołcie zawsze uwielbiały kolorowe historyjki. Z tego to powodu, wielu z nas (w tym momencie starych już pierdzieli) kojarzy przynajmniej część tytułów sygnowanych przez te nazwiska. Jestem przekonany, że miałem w domu kopię Podróży smokiem Diplodokiem w miękkiej oprawie (pożyczoną od kuzyna i nieoddaną), a z Kudłaczkiem i Bąbelkiem zetknąłem się co najmniej raz.
Skoro czytałem te komiksy jako dziecko, czy można sądzić, że spodobają się też współczesnym dzieciakom? Najpierw wzięliśmy na warsztat starszą pozycję, czyli Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa (1980r.). Album wznowiony przez Kulturę Gniewu od razu zachwyca sposobem wydania. Twarda oprawa, ładnie okalana przez błękit. Dbałość o kolory, a Tadeusz Baranowski używa wielu żywych barw, które papier Arctic Volume ładnie przenosi, bez zbędnego połysku. Ten komiks bardzo przyjemnie leży w dłoni i jest miły dla oka, nawet przy pobieżnym kartkowaniu.
W środku znajdują się dwa zbiorki jednoplanszówek: W pustyni i w paszczy oraz Co w kaloryferze piszczy. Obie części spinają postacie Kudłaczka i Bąbelka, w pierwszej występujące jako gwiazdy, w drugiej zakamuflowane i rozkręcające intrygę. Każda plansza to osobny odcinek, zawierający swoją mini fabułę, rozpoczęcie, czasem też streszczenie poprzednich części, rozwinięcie i zakończenie. Bardzo często autorowi chodzi o wyprowadzenie żartu, opartego na grze słownej, z których najbardziej spodobał mi się epizod w krainie Jagrysa, Tygrysa i Ongrysa. Podczas gdy bohaterowie próbują ustalić, który z pasiastych kotów ugryzł Bąbelka, powstaje przepiękna linia porozumienia między współczesnymi wydawcami komiksów Tadeusza Baranowskiego. Tak dochodzimy do drugiej pozycji.
Podróż smokiem Diplodokiem (wydana przez Ongrys – już widzicie, o co chodzi?) to album, który pierwszy raz został opublikowany 6 lat po debiucie polskiej komiksowej legendy. I to widać od pierwszej strony. Czuć, że mamy do czynienia z już doświadczonym twórcą. Przede wszystkim postacie nie są tak poupychane w klatkach, autor wpuścił w kadry trochę powietrza i pokusił się o całostronicowe ilustracje. Plansze nadal są kolorowe, ale nie pstrzą się już tak bardzo. I jeszcze jedno, nade wszystkim, Podróż nie jest tak naładowana dialogami jak Na co dybie, w związku z czym przyjemność z czytania jest o wiele większa.
Czytelnik otrzymuje nowy zestaw bohaterów, równie doskonale pomyślanych, jak poprzednio. Dość powiedzieć, że Tadeusz Baranowski wyprzedził modę na dinozaury i wyciągnął smoka Diplodoka żywcem z ery karbonu i jeszcze przypisał mu właściwości machiny do podróży w czasie (no bo jakby się znalazł w teraźniejszości). Dalej znajdziemy Profersora Nerwosolka, u którego boku często występuje Entomologia. Mnie najbardziej ujmuje Lord Hokus Pokus, który nie dość, że zdaje sobie sprawę, że występuje w komiksie, to posiada ogromną, magiczną moc. Czaruje swoimi przygodami (do czego autor zupełnie nie jest mu potrzebny).
Podczas gdy obecnie ciężko czyta mi się przygody Tytusa, Romka i A’Tomka (więcej o tym komiksie i o Papciu Chmielu – TU), tak komiksy Tadeusza Baranowskiego nadal dostarczają mi rozrywki. Raz, przez zmyślny układ kadrów, jak to często bywa w Na co dybie w wielorybie. Innym razem przez komiksową incepcję i łamanie czwartej ściany, jak to jest w Podróży smokiem Diplodokiem. Czuć, że wyobraźnia autora wypowiedziała wojnę sztywnym kadrom komiksowym, wyginając je w ten sposób, że postaci mogą skakać po nich, jak tylko się im podoba.
Żarty nie zestarzały się aż tak bardzo, no może kaloryfery wyglądają obecnie trochę inaczej, ale nie trzeba mieć pod ręką szklanki wody. Wręcz przeciwnie, gagi wchodzą bez popity. Moi synowie aż tak tymi albumami nie są zachwyceni, ale chyba jeszcze nic straconego. Może wrócą do nich za kilkanaście lat, tak jak ja. Nie czuję co prawda zbytniego przypływu melancholii, ale faktem jest, że trzeba nieco wyrobionego smaku czytelniczego, aby docenić kunszt autora. Nie poddaje się, dalej będę podsuwał dzieciom wartościowe pozycje, które sam kiedyś czytałem.
Sylwester
PS. Fajnie było zobaczyć Profesora Nerwosolka i Entymologię w wersji Śledzia.