Thorgal. Słoneczny miecz. Tom 18
„Thorgal. Słoneczny miecz” to album, który ominął kioski w mojej okolicy, więc miałem okazję poznać go dopiero teraz, dzięki nowej edycji od Hachette. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę zieloną okładkę, nie pasowała mi do reszty serii. Wydała mi się zbyt radosna, kolorowa, wręcz wiosenna, szczególnie w porównaniu ze złowrogą ilustracją „Strażniczki kluczy” i ascetyczną „Niewidzialną fortecą”. Patrząc na to teraz, mam skojarzenie z filmem „Nic śmiesznego”, gdy Marek Kondrat pyta Cezarego Pazurę: „Możesz mi powiedzieć, po ch*j mi las?”.
Co w artykule?
Nielogiczność decyzji Thorgala
To, co wymyślił Jean Van Hamme pod koniec „Strażniczki kluczy”, a co ma bezpośredni wpływ na ten tom, można opisać jednym słowem: „głupie”. Thorgal dochodzi do wniosku, że jego bliscy są w nieustannym niebezpieczeństwie z powodu jego obecności, więc postanawia ich… zostawić. Serio? Zapomniał już o tym, że w „Alinoe” niemal stracił Jolana i Aaricię, a Wikingowie Północy to brutalny lud, który może w każdej chwili ukarać (i to w najlepszym przypadku) swoją byłą księżniczkę? Mimo tej nielogiczności, postanowiłem przymknąć oko na ten wątek i dać temu tomowi szansę. I faktycznie, „Słoneczny miecz” ma swoje mocne strony, chociaż porównania do poprzednich części są nieuniknione.
„Thorgal. Słoneczny miecz” to album, który można opisać jako skrzyżowanie „Czarnej galery” i „Łuczników”. Z jednej strony, Thorgal po raz kolejny trafia w sam środek lokalnego konfliktu politycznego i przez chwilę pełni rolę niewolnika, co nawiązuje do wątków z „Czarnej galery”. Z drugiej, Kriss de Valnor, która po raz pierwszy pojawiła się w „Łucznikach”, zalicza niespodziewane wejście na scenę, co wprowadza nową dynamikę fabuły. Album ten rozpoczyna także długi i kontrowersyjny cykl „W szponach Kriss”, choć akcja nabiera rozpędu dopiero w kolejnym tomie, kiedy na scenie pojawia się niejaki Shaigan.
Rękawica nieskończności?
Na początku „Thorgala. Słoneczny miecz” szybko wyjaśnia się, o co chodzi z tą nadmierną wegetacją, która rzucała się w oczy na okładce. Thorgal wyrusza na wschód, być może nawet przemierza tereny dzisiejszej Polski, i już w pierwszej scenie dostaje okazję, by pokazać swój charakter. W brutalnym, niemym fragmencie rzuca wyzwanie niedźwiedziowi, który przeszukuje pobojowisko po napadzie zbójców. Chociaż zwierzę woli świeże mięso niż resztki, decyduje się nie zadzierać z głównym bohaterem serii. Rozumiem, że chciano zachować niespodziankę z powrotem znanej postaci, ale alternatywna okładka z twarzą tej dawnej znajomej, choć również skąpana w zieleni, dużo bardziej mi się podoba.
Głównym łotrem w tej historii jest władca o czarnym sercu, który dzierży potężną rękawicę. Thanos? Nie, ale szybko się okazuje, że ten przedmiot pasuje bardziej do świata science fiction niż fantasy. Nie ma w nim ani grama magii, tylko kosmiczna technologia. Nietrudno sobie wyobrazić, że nawet prosty pistolet wzbudziłby w czasach przypominających średniowiecze ogromny strach, a posiadacz takiej broni mógłby przejąć władzę nad miastem, a może nawet całym krajem. Thorgal, jak zwykle, nie ma zamiaru angażować się w lokalne konflikty — jego rodzina jest daleko, więc nie przechodzi w tryb „berserkera”. Ale kiedy ktoś próbuje zmusić go do uległości i pracy, stawia ostateczny opór.
Postacie drugoplanowe, które kradną show
Z postaci drugoplanowych wyróżnia się Szenko, którego epizod pokazuje, że są tacy, którym scenarzysta pisze lepszy los. Oto on odnajduje miłość, wyzwala się z jarzma władcy i wyrusza w podróż w poszukiwaniu krainy spokoju. Niestety, dla Thorgala przeznaczono los włóczęgi, najeżonego przygodami. Na skraju lasu czeka na niego coś jeszcze — pełna podbojów przyszłość u boku najniebezpieczniejszej kobiety w tej serii.
Czytam ten tom jako krytykę tyranii. Thorgal, który mógłby zostać przywódcą Wikingów Północy, pokazuje, jak bardzo gardzi polityką. Możliwe, że coś jest na rzeczy, bo po wielkim przewrocie z tego tomu w krainie, w której toczy się akcja, tak naprawdę niewiele się zmienia. Ot, przychodzi kolejny władca, który swoją drogę do sukcesji również usiał trupami.
Całkiem sporą ciekawostką w dodatkach jest wspomnienie losów Grzegorza Rosińskiego, który na początku lat 80. samotnie wyruszył na Zachód, uciekając przed piekłem Stanu Wojennego w Polsce. Splata się to z losem Thorgala po dziesięciu latach — kierunek ten sam, tylko zwrot inny. Ale czy rzeczywiście o tym myślał Jean Van Hamme? Trudno powiedzieć, bo widać, że przede wszystkim wychodzi tu na wierzch chęć porzucenia familijnych treści na rzecz przygód, które bohater przeżywał i tak.
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo Hachette.