Vaclav Drakulič jedzie do urzędu – mały człowiek w rękach krwiopijców
„Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” to dość krótki, ale potwornie satysfakcjonujący komiks stworzony we współpracy między Henrykiem, Mazurem i Ratką. W tej małej książeczce znajdziecie festiwal pomówień, zbiegów okoliczności, dramatu wkręcania w urzędnicze tryby oraz grozę utraty dachu nad głową.


Co w artykule?
Literackie echa i graficzne mrugnięcia
Żart fabularny został wyprowadzony z podobieństwa nazwiska głównego bohatera, Vaclava Drakuliča, do najsłynniejszego krwiopijcy w historii, czyli hrabiego Vlada Drakuli. Kilka szczegółów w sumie się zgadza, choćby zamek umieszczony w sercu Transylwanii. Reszta już nie bardzo. Przede wszystkim wygląd Vaclava, bo to niewielki i sympatyczny staruszek. Sytuacja wygląda tak, jakby jakiś bezduszny urzędas wziął do ręki dokument, sklasyfikował go tak, aby pasował do sytuacji, i uruchomił urzędniczą machinę, której zwyczajnie nie da się zatrzymać.


Opowieść obyczajowa oparta o małego człowieczka wessanego w procedury urzędnicze została zanurzona w nawiązania literackie. Króluje oczywiście „Drakula” Stokera, ale jest też kilka innych nawiązań. Choćby Ihor, służący Vaclava, który sprawia wrażenie nieobecnego, może dlatego że najprawdopodobniej pochodzi z innej bajki, bo raczej kojarzy się z Igorem z adaptacji „Frankensteina” Mary Shelley. Aha, rysownik zdradza, że lubi Christophe’a Blaina i Joanna Sfara, nawiązań można poszukać w warstwie graficznej.
Zderzenie z systemem
Prawdziwi krwiopijcy. Ten, kto kiedykolwiek był w jakimkolwiek urzędzie, to wie, o co chodzi. Wypełnij formularz XY i udaj się do pokoju 123. Frustrujące, jak tylko zderzenie ze sztywną jak zbrojony beton procedurą może być. Człowiek kontra system, to walka, która w samych założeniach nie jest równa. Można się tylko poddać i poruszać w wyznaczonym korycie.


Komiks zaczyna się przepiękną ilustracją z widokiem na Karpaty. Panowie stworzyli komiks, który narracyjnie prowadzi się sam. Gładko niczym limuzyna. Nawet plansze, które podciągnąć można by pod gofrownicę, takiego wrażenia nie sprawiają, za sprawą usunięcia kratek ograniczających poszczególne kadry.
Światło, które gra emocjami
Najlepsze jednak jest doświetlanie kadrów pomarańczową barwą. Czy to w pomieszczeniach doświetlanych kandelabrami, bądź zalanych światłem wpadającym przez okna. Ten komiks grałby nawet w czerni i bieli, ale dzięki dodatkowej barwie nabiera dodatkowego piękna i emocji. Co prawda przez to „Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” sprawia wrażenie, jakby rozgrywał się w złotej godzinie, ale w zasadzie mi to nie przeszkadza.


W miarę rozkręcania się fabuły poznajemy Vaclava i cień podejrzenia, czy aby na pewno jest zwyczajnym staruszkiem oszukanym przez urząd, jest coraz dłuższy. No ale przecież sam pamiętam, że podróż autobusem odbywało się zupełnie inaczej, a bilet się dziurkowało, a nie skanowało telefonem. W pełni też rozumiem, że procedury administracyjne potrafią wydobyć z cichego, zwyczajnego człowieka ogromnego i brutalnego potwora. I to wcale nie trzeba nazywać się Drakulič.
Zwięzłość z klasą
Podsumowując, „Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” to przyjemny, dość krótki komiks, choć miniaturką bym go nie nazwał. W fabule czuć wstępny żart, ale przeprowadzony jest w pełen komiksowego kunsztu sposób. Samo trzymanie tej książeczki w rękach dostarcza przyjemności, a im dalej, tym doznań jest coraz więcej. Nie obraziłbym się, gdyby to był dwukrotnie dłuższy komiks, choć formuła mogłaby się w międzyczasie wyczerpać. Ale może i nie. W obecnej formie jest to komiks wyważony i pełny gracji.
Scenarzysta: Jan Mazur, Henryk
Ilustrator: Henryk, Mikołaj Ratka
Wydawca: Kultura Gniewu
Format: 165×230 mm
Liczba stron: 72
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










