Żelazo i Kamień – Recenzja
Żelazo i Kamień to komiks autorstwa Tomka Kleszcza i Erica Watkinsa. Panowie opowiadają o rasie krasnoludów z dwóch plemion. Ten niedługi, bo tylko 92-stronicowy projekt, został zrealizowany w formie crowdfoundingowej. O co w tym chodzi? Autorzy zwracają się do fanów z prośbą o wsparcie. Rozpoczyna się zbiórka i walka z czasem. Projekt realizowany jest tylko wtedy, gdy zostanie uzbierana odpowiednia (zakładana) ilość pieniędzy. Oczywiście kasa nie jest za darmo, w tym przypadku otrzymać można było sam komiks (co jasne), jak i oryginalne plansze. Żelazo i Kamień został wydany, a ten tekst powstaje z mojego wewnętrznego przekonania, że polskich artystów należy wspierać, a idee polegające na wsparciu promować jak tylko się da.
Tomek Kleszcz (znany też jako KleszczArt) to polski rysownik-samouk, choć zapewnia, że wiele trenuje. Z innych jego prac należy wymienić Kamień Przeznaczenia, czy Polskiego Ducha. Bardzo podoba mi się zdanie wypisane w jego biografii: Jak byłem mały, chciałem zostać rysownikiem komiksów. Teraz jestem duży i nadal chcę nim zostać. Czemu o tym piszę? Zdanie to niesie niesamowicie pozytywny przekaz i ma romantyczne zabarwienie, związane z dziecięcymi marzeniami. Szczytem jest wydanie swojego komiksu, a o tym głównie chciałbym tutaj pisać.
Żelazo i Kamień jak czerń i biel
W komiksie Żelazo i Kamień Tomek wkręca nas w czarno-białą rąbankę. Kreska serwowana przez artystę jest konkretna, twarda jak sami krasnoludowie. Są brody, są zamki, niektóre projekty wypadają niezmiernie emocjonująco, zwłaszcza młot z baranimi rogami. Widać tu fascynację zachodnimi specjalistami od gęstego kreskowania. Te wszystkie owłosione pyski bardzo kojarzyły mi się ze stylem młodszego Johna Romity, z najlepszego okresu Punisher War Zone, czy The Man Without Fear. Były co prawda zamiary, aby komiks pokolorować, jak dla mnie całkowicie niepotrzebnie. Czarno-biała forma bardzo dobrze współgra z wydźwiękiem historii i gorzkim smakiem porażki.
Punktem wyjściowym historii jest moment tuż po przegranej walce, czy nawet, trzeba powiedzieć, wojnie. Zostaje tylko garstka krasnoludzkich wojowników ze skłóconych plemion. Gdzieś tam wysoko nad nimi łopocze sztandar dawnej świetności, na który spadł deszcz podstępu zaplanowanego przez ludzi. Jako że sami nie mieli szans pokonać dominującej rasy krasnoludów, zasiali między nich ziarno niezgody. Jaki jest finał takiego zamieszania, łatwo się domyślić. Cofnąć podziału już się nie da, ale w tym ostatnim świetnym wojom marzy się chociaż jedna misja, aby w jakimkolwiek stopniu zemścić się na ludziach.
Jako że uważam samo wydanie tego komiksu za ogromny sukces oraz obiecałem Tomkowi, że jak będzie bardzo źle, to recenzja nie zawiśnie. Jak widać są pozytywy. Komiks jest wydany profesjonalnie, lecz kilka wpadek przy wykonaniu się zdarzyło, zabrakło może mimo wszystko deko doświadczenia przy podobnych produkcjach. Coś, co mnie męczyło przez całą lekturę, to lekki chaos, zarówno w samym scenariuszu, jak i projektach postaci. Były momenty, że musiałem cofnąć się o kilka stron i przeczytać je ponownie, bo nie wiedziałem już co, gdzie, jak i z kim. Zawsze lubiłem krasnoludy, głównie za ich temperament, ale też i wzrost, którym jestem bardziej do nich zbliżony, niż do zawodników koszykówki. W Żelazo i Kamień trudno ich odróżnić od ludzi. Trudno mi powiedzieć, czy powyższe to celowy zabieg. Mimo wszystko gratuluję Kleszczowi tego komiksu i życzę sukcesów przy kolejnych projektach.
Sylwester
Dziękuję Tomkowi Kleszczowi za udostępnienie egzemplarza do recenzji.