Kamila i Konie. Mistrzowie. Tom 2 – recenzja
Uwielbiam komiksy dla dzieci, sam się na nich wychowywałem. Teraz mogę czytać je ze swoimi (zbyt) szybko dorastającymi synami. Pokazałem im sierpniowe nowości od Egmontu, gdy tylko ujrzeli połyskującą na różowo okładkę komiksu Kamila i Konie. Mistrzowie. Tom 2, spojrzeli się na mnie z politowaniem. „Sory tato, nie będziemy tego z tobą czytać! Tym razem przegiąłeś”. Ech, myślałem, że przejdzie. Z Nową Przyjaciółką się udało. Tym razem mają chyba rację, ale znam kogoś, kto z tego komiksu się ucieszy. Niech tylko uporam się z recenzją, a tomik trafi w dobre ręce. Dziewczynki, która uwielbia konie (choć czytanie już nie tak bardzo).
Zatem, czy Kamila i konie to komiks dla dziewcząt? Tak, choć oczywiście rodzice też coś dla siebie znajdą w środku. Jak masz samych synów (tak jak ja), to jest już trochę gorzej. Główną postacią króciusieńkich (stronicowych, półstronicowych, a nawet paskowych) opowieści jest Kamila. Akcja dzieje się w Stadninie Czterech Podków, po której kręci się spory tłumek. I zwierząt (konie, kucyki, młode muły, szalony osioł, owca, mysz i leniwy bernardyn), i dzieciaków. Wśród brzdąców błyszczy młodsza siostra Kamili, Anais, która często swoim blaskiem przyćmiewa spokojną główną bohaterkę. Ot, scenariusz, jaki pisze życie, zawsze to drugie dziecko wychodzi na pierwszy plan, mimo że to mniejsze robi wokół siebie dużo więcej hałasu.
Akcja komiksu została umiejscowiona we wsi gdzieś w północnej części Francji, czyli Normandii. Maria Mosiewicz postarała się, aby polski czytelnik poczuł się swojsko, tłumacząc imiona i nazwy własne (włącznie z nazwą stadniny). I tak, mamy między innymi pana Darka, Mariolę, Oceana i Pompona. Tylko Anais wyróżnia się z szeregu, ale ten urwipołeć już tak mieć musi. Współgra to z warstwą graficzną, otrzymujemy sielski, spokojny klimat dostępny tylko w odległości kilkunastu kilometrów od miasta. Rysunki miło pieszczą oko, spokojne kolory i pejzaże mają potencjał, aby rozciągnąć się na dużych planszach. Niestety Egmont skompresował je na format zeszytowy, nad czym niezmiernie ubolewam. Coś za coś, dzięki zabiegowi ściśnięcia otrzymaliśmy trzy oryginalne tomy: Mistrzowie (których polskie wydanie przejęło i okładkę, i tytuł), Miła przejażdżka i Szybki jak błyskawica. No, niech będzie, choć niedosyt pozostaje.
Kamila i konie. Mistrzowie. Tom 2
Za to co do treści nie mam żadnych uwag. Komiks Kamila i konie czyta się z wielką przyjemnością i dobrze, że jest go dość sporo. Formuła krótkich historyjek, w których konkluzję dostajemy od razu lub akcja przeskakuje do niej na następnej stronie, sprawdza się doskonale i się nie wyczerpuje. Scenarzysta ukrywający się pod pseudonimem Lili Mésange rozpisał mnóstwo epizodów. Wnioskuję, że albo autor ma ogromną wyobraźnię, albo wychowywał się zwyczajnie na wsi.
Oczywiście, nie wszystko mógł wyciągnąć prosto z własnych wydarzeń, przebieg historyjek bywa leciutko odrealniony. Od rozwiązania problemu, w jaki sposób umyć kucyka, którego wychowywały świnie, do przekonania konia, aby wystąpił w wianku kwiatowym. Przygody adeptów jazdy konnej przerywane są przez plansze z zagadkami (np. na rysunku rozciągniętym na całej planszy należy znaleźć Oceana i nie jest to takie proste, jakby się wydawało), dowcipy (suchar z koniem w barze rozłożył mnie na łopatki) oraz ciekawostki z życia, zwyczajów i historii koni. Poznajemy też prowadzenie stadniny od kuchni, co także jest miłym ubarwieniem komiksu.
Dostajemy też mniej lub bardziej tradycyjne dodatki do komiksu. Zamiast standardowych szkiców (dla mnie nuuuuuuudaaaaa!) Stefano Turconi zamieścił krótkie instrukcje, jak narysować bohaterów swojego komiksu. No to ja rozumiem, zwłaszcza że nie wygląda to mega skomplikowanie (przynajmniej do drugiego kroku). Oczywiście, powstrzymano się od oceny rysunku po plecach konia. Do tego jeszcze trochę obrazków rodzinnych, dzięki którym bliżej możemy poznać mieszkańców stadniny i adeptów jeździectwa. Zaglądamy też do domu Kamili i możemy rozejrzeć się po wiejskiej okolicy. No i fajnie.
Czy Kamila i konie to komiks uwielbiany przez dzieci i ich rodziców? Nie odpowiem na to pytanie. Choć sam mam w większości ciepłe uczucia względem tego tytułu. Na tym, zdaje się, autorom zależało najbardziej. Tak, aby czytelnik miło spędził czas, chętnie wracał do komiksu, choćby czytając na wyrywki i równie chętnie sięgnął po następny tom (trójka, Na łamach przyrody – w przygotowaniu). Idealna lektura, aby odsapnąć niczym podczas pobytu na działce? O tak! Jak najbardziej.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.