Invincible. Tom 11 – nie mylić z 1

Jeśli czytacie i lubicie komiksy z superbohaterami, to jesteście w dobrym miejscu. Invincible. Tom 11 na pewno Wam się spodoba. Latający ludzie, kosmici, zmiennokształtni, bajeczne technologie, podróże międzyplanetarne. Wiele się widziało, co nie? Główny bohater sam przyznaje: „ja zawsze jestem w szoku, kiedy sobie przypomnę, co teraz uważam za „normalne””. Wystarczy pomyśleć, ile pomysłów Robert Kirkman wykrzesał ze swojego ultraumysłu, by stracić mowę na dobry kwadrans. He? Co mówicie? Myśleliście, że to tekst o pierwszym tomie? Nie czytaliście wcześniej przygód Invincible’a? To uciekajcie stąd jak najprędzej, zacznijcie od pierwszego tomu (bo warto, mówiłem TU). Nie wiem, jak długo wytrzymam, aby nie sypać spoilerami. Wierzcie mi, nie chcecie, abym popsuł Wam zabawę.

Invincible. Tom 11

Invincible. Tom 11 – nowy początek?

Po lekturze jedenastego tomu rozpiera mnie energia podobna do tej, która rozrywa gwiazdy. Robert Kirkman to gość, który przeczytał dziesiątki komiksów z superbohaterami. Po etapie fascynacji zassał mułu znudzenia, po podróżach po martwych rejonach przesycenia otoczyła go mgiełka melancholii, podsycanej światłem tęsknoty pochodzącym z księżyca. Wtedy to pozyskał ultraświadomość jak stworzyć doskonały komiks o kalesoniarzach. A że świerszcze gadają, że na świecie jest setki osób, które przeszły podobne do jego stadia uwielbienia do komiksów z superbohaterami, bez żadnego zażenowania napisał opowieść, którą czytam z niemałym oniemieniem, przecinanym wybuchami euforii.

Invincible. Tom 11

Dobra, obiecałem spoiler, więc oto pierwszy z nich. W Invincible. Tom 11 liczba określająca wolumen jest dosyć przypadkowa. Polska linia wydawnicza zgodna jest z amerykańską Ultimate Collection, zbiera po dwa wydania zbiorcze i dobrze, bo jak miałbym czekać jeszcze pomiędzy, to bym chyba zniósł jajko. Tylko popatrzcie, jedynka w liczbie dziesiątek i jedności układa mi się to w symbol. Co by było, gdyby Markowi dane było przeżyć swoją historię od nowa. A Ty? Czy jakbyś mógł cofnąć czas i pozostawić sobie świadomość swoich wyborów, to ile z nich byś pozmieniał?

Invincible. Tom 11

Nadal, nie jest to nic nadzwyczajnego w komiksach z superbohaterami. Pewnie ciurkiem wymienić byście mogli linie wyznaczające restarty (z Now i Rebirth na czele), które skusić chciałyby nowego czytelnika. Jedynka na okładce szeptem mówi: „kup mnie, żeby zrozumieć, o czym opowiadam, nie trzeba znać setki innych zeszytów”. I dobra, ale Kirkmanowi przecież nie chodzi o restartowanie serii. Ogląda się za siebie, przygotowując się do wyprowadzenia konkluzji i robi to z tak ogromnym wyczuciem, że jak tylko wysunął działo z restartem akcji, aż podskoczyłem z wrażenia. Przez dyszkę tomów historia mocno się pokomplikowała. W międzyczasie liczba ofiar urosła do populacji małego państwa (wiadomo, Viltrumianie w swoich konfliktach się nie cackają). To co, może by tak nie kierować wszystkiego w kierunku kolejnej rozpierduchy, tylko skręcić akcję piruetem i odkręcić wszystko, zaczynając od początku?

Invincible. Tom 11

Dzień wcześniej rozmawiałem z redakcyjnym kolegą poznającym Invincible’a za pomocą amazonowego serialu animowanego (można i tak). Coś się mnie spytał, ja starałem się nie spoilować, w czym zaliczyłem kilka spektakularnych porażek. Tak się rozochociłem tym czekaniem na Invincible. Tom 11, że wyszarpałem z regału pierwszy tom. Przerzuciłem kila stron, pokiwałem głową, przyjemnie się to wszystko zaczynało i zdegustowałem się sprawnością swojej pamięci, bo serię spokojnie mógłbym zacząć czytać od początku i bawiłbym się tak samo dobrze jak za pierwszym razem.

Invincible. Tom 11

Już dzień później, otwieram jedenasty tom, a tam Kirkman na spółkę z Ottleyem cytują sami siebie! Na dodatek nie mam im tego za złe, nie jest to zwykłe kopiowanie, które znamy ze zjadania własnego ogona przez Marvela czy DC. Wręcz przeciwnie, ma swoje uzasadnienie w fabule i wykonane jest niesamowicie dobrze. Przez chwilę nawet nachodzi mnie myśl, że scenarzysta miał ochotę w ten sposób wszystko zakończyć. W sumie, jakby to zrobił, to nie miałbym mu za złe, ale cieszę się, że to jeszcze nie koniec.

Invincible to seria przygodowa, zawierająca dużo akcji i mocno eksplorująca supermoce głównego bohatera, czyli latanie i supersiłę. W 11. tomie można obserwować zarówno rysunki Ryana Ottley’a, jak i Cory’ego Walkera. Chyba wolę tego pierwszego, ale najbardziej z całego tomu zapadło mi w głowie kadrowanie tego drugiego, gdy w finalnym pojedynku w powietrzu aż czuć prędkość zatykającą płuca. Perspektywa, przybliżenia, pokonywanie dużych odległości w kilka chwil (czyli pomiędzy kadrami) i lęk wysokości. WOW! Pęd powietrza, aż zapiera dech.

Invincible. Tom 11

Do finału coraz bliżej, tak jak z odcinka na odcinek czekam z niecierpliwością. Niestety 12. tom dopiero w listopadzie. Daje to jednak niesamowitą okazję, aby przeczytać wszystko od początku, tak aby konkluzja wpadła na pełnej… parze. Jeszcze kilka myśli, które nie zmieściły się do głównego tekstu. Uwielbiam Terrę, Kirkman wiedział, co robił, rozpisując córkę Invincible’a. W końcu wiele komiksiarzy, którzy sięgają po tę serię, sami już mają dzieci. Bardzo lubię też, że Viltrumianie noszą wąsy (tym razem sięgnęło też Olivera), zarost pod nosem to jedna z moich pandemicznych fanaberii, i co, jestem z niego dumny. Do zobaczenia za pół roku!

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: