Historie prawdopodobne – prawdopodobnie się komuś spodobają
Czasem człowiek nie ma ochoty na gruby komiks napakowany treścią, z zawiłą fabułą okręconą wieloma wątkami. Ot, są chwile, że wystarczy zbiór opowiadań. Można sięgnąć po jedno z nich i wypić szybko do dna, niczym kieliszek wódki. W końcu ludzie mówią, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce, a po dwóch to już w ogóle robi się fajnie. Za barem stoi Neil Gaiman i polewa z połyskującej na zielono butelki z niebieską etykietą, opisaną jako Historie Prawdopodobne. Wystarczy usiąść na chwilę, a już z dymu papierosowego wyłaniają się poeci. Na ustach odklejonych od szklanki napełnionej bursztynową berbeluchą pojawia się poezja inspirowana muzami ze świerszczyków z posklejanymi stronami. Klapnij sobie, przecież są gorsze formy marnowania czasu.
Historie prawdopodobne – biorę bo Gaiman
Neil Gaiman znowu zaczyna być na fali. Jak to bywa w takich okresach hura-optymizmu wydawnictw, rynek zalewany jest różnej jakości produktami jednego artysty. Nie dawno otrzymaliśmy Czarną Orchideę (o której więcej TU), swoje kolejne wznowienie ma Sandman (o nim już niedługo). Skoro nazwisko sprzedaje, czemu nie docisnąć katalogu o kolejny komiks tego twórcy? Największy zgrzyt w tym, że Neil Gaiman nie stworzył scenariusza do Historii Prawdopodobnych, te powstały z adaptacji jego opowiadań. Więc, no, ekhem, czy ten zbiorek to taki trochę sklejony z różnych części potworek, ot, aby zarobić trochę kasy?
Niestety nie mogę z czystym sercem powiedzieć, że nie. Na dodatek Historie prawdopodobne zostały zlepione z czterech różnych zbiorów, tego tytułowego, dalej wchodzą dwie dłuższe historie: Tylko kolejny koniec świata, nic więcej oraz Studium w szmaragdzie. Na koniec spinana jest klamra z Problemem Zuzanny i innymi opowiadaniami. Scenariusz i ilustracje do pierwszej części stworzył Mark Buckingham i w sumie jego pracą najbardziej jestem zawiedziony. Bardzo zachowawczo mu to wyszło, a wiem, że umie lepiej, w Miraclemanie dawał czadu. Najpierw dość mdłe rysunki zalewane są narracyjnymi opisami, tak jakby Brytyjczyk bał się, że przyjdzie Neil Gaiman i na niego nakrzyczy za zbytnią ingerencję w materiał źródłowy. Im dalej w las, tym lepiej, bo ja lubię, gdy opowiada mi się historyjki, ale umówmy się, poziom Sandmana to nie jest.
Środkowe historie są zrealizowane ze sporym rozmachem. Bardzo przyjemnie się ogląda każde z nich, ale pod względem warsztatu są to osobne uniwersa. Troy Nixey włada kreską figlarną, karykaturalną, idealnie sprawdzającą się w oddawaniu ponurej rzeczywistości. W końcu tajemnica głównego bohatera wychodzi na jaw, a nijakie obłe kształty nabierają ostrości. W tym mało atrakcyjnym gościu drzemie nieokiełznana bestia, czekałem niecierpliwie na jej uwolnienie i, co oczywiste, doczekałem się.
Myślę, że Studium w szmaragdzie na rynku wydawniczym spokojnie poradziłby sobie sam. No, ale Egmont lubi ostatnio, jak ich komiksy są grube, więc, no sory. Doskonałe, stonowane kolory Dave’a Stewarta nadają głębi ciemnych uliczek i czystej, realistycznej kresce Rafaela Albuquerque. Już w samym tytule kryje się spoiler dotyczącym treści, bez problemu można wychwycić parafrazę nazwy jednej z książek Arthura Conana Doyle’a. Pozostaje zebranie poszlak i domyślenie się, kto może mieć krew szmaragdową, a nie szkarłatną i voila! Niemniej fabuła jest poprowadzona dość satysfakcjonująco, nawiązania sączą się przyjemnie, odcyfrowywanie zagadki i innych referencji odbywa się w klimacie rozwiązywania zagadek, a samo studium mogłoby potrwać trochę dłużej.
Całość wieńczy, jak to już mówiłem, ale się powtórzę, bo wypada, Problem Zuzanny i inne opowiadania. Dziewuchę z tytułu powinniście kojarzyć z Opowieści z Narni, cóż, teraz jest u kresu wieku kobietą, a na znaną historię rzuca ponure światło. To nie wszystko, otrzymujemy jeszcze kilka opowiadań, takich nadających się do opowiedzenia przy ognisku, czy do snu, a koniec końców zawiera uroczą puentę, nakazującą rozejrzeć się wokół siebie. Siedząc tylko w swojej samotni z oświetloną przez smartfon twarzą, można przegapić nawet ten Dzień, w którym przyleciały spodki (czy przylecą). Historie Prawdopodobne to dość nierówny zlepek różnych różności, które mają cechę wspólną, wyszły spod pióra twórcy Sandmana i zostały adaptowane na komiks. Jeżeli macie za sobą historię tkacza snów, albo czekacie na następny tom, to można sięgnąć i po ten zbiorek, a raczyć się można nim nawet w małych dawkach.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.