Fins de Siècle. Falangi Czarnego Porządku. Polowanie
„A to znasz?” – spytał jeden wielbiciel historyjek obrazkowych innego. „No, wiesz co, to klasyk. Takie pytania są tu nie na miejscu” – wypalił ciętą ripostą ten drugi. Tak się jednak składa, że Fins de Siècle to pierwszy komiks zilustrowany przez Enki Bilala, jaki dane było mi przeczytać, ale nie pierwszy przez niego stworzony. Czerwony ze wstydu niczym flaga Związku Radzieckiego nadrabiam zaległości, jeżeli kogoś tytułuje się mianem Mistrza Komiksu, to jego prace wypada znać, prawda?
Fin de siècle to francuskie określenie chylącej się ku zmierzchowi ery lub, bardziej przy ziemi, kończącego się wieku. Polska literatura obarcza wskazane określenie pesymizmem i dekadenckimi tendencjami, i mimo że Enki Bilal to Jugosłowianin, a Pierre Christin to Francuz, to w obu historiach zamkniętych w twardej oprawie czuć na wskroś polskie nastawienie. Jaki koniec panowie mają na myśli? Upadek czerwonego kolosa zbudowanego na glinianych nogach, czyli zmierzch komunizmu w Europie.
W sumie to, że Enki Bilal zilustrował komiks podejmujący wątki historyczne, nieco mnie dezorientuje. Nazwisko tworzącego we Francji Jugosłowianina przywodzi mi gatunkowo na myśl science-fiction i jest to skojarzenie jak najbardziej prawidłowe (o, popatrz na Bug). Mimo że uwielbiam twardą fantastykę, to gdzieś pod skórą siedzi też u mnie zamiłowanie do opowieści sięgających prawdziwych wydarzeń. Odnosząc się do wypowiedzi polskiego mistrza komiksu, wcale nie uważam, że takich komiksów nie powinno się tworzyć. Wręcz przeciwnie, a jeśli ma to być na takim poziomie jak tu, to poproszę o więcej.
Czy wypada poznawać klasyka od końca (czy od końców, bo mamy tu dwie historie)? Chyba nie ma to większego znaczenia, wskakuję więc prędko do pierwszego wagoniku, podstawionego przez autorów. Niestety tło historyczne towarzyszące Falangom Czarnego Porządku nieco wprawia mnie w zakłopotanie. Nie za wiele wiem o historii Hiszpanii, wojnie domowej i środowiskach rozwijających się w tym kraju w końcówce lat 70. XX wieku. Nie dzwoni mi w żadnym kościele, w żadnej szkole, BA! Nawet dzwonek od gry rozgrywanej w 5 sekund nie drgnie.
Na szczęście, ale i nie na nieszczęście też, akcja pierwszej historii tyczy się wokół emerytowanych rewolucjonistów, którzy nadają starczego tempa opowieści. Tetryka nie trudno dogonić, nawet jeśli ucieka rowerem. Przyznam, że z lekka przebijałem się przez Falangi, ale nie jest tak, że nie było warto. Pierre Christin z Enki Bilalem powoli, ale sukcesywnie i nie unikając brutalności, opowiadają losy (trzeba dodać: fikcyjnej) grupy staruszków, którzy postanawiają coś jeszcze zmienić. Polskie akcenty wywołują uśmiech na twarzy, pani Maria Wiśniewska z Warszawy to sympatyczna nestorka, a sylwetkę Fiata 126 (bez pe) każdy przecież zna.
W środku znajdziemy wywiad z twórcami, wyjaśniający nieco zaplecze powstawania zawartych w Fins de Siècle historii, jak też i innych komiksów stworzonych przez Pierre’a Christina na spółkę z Enki Bilalem, co jest miłym przerywnikiem i lekko przygotowuje na to, czym czytelnik dostanie za chwilkę w twarz. Falangi Czarnego Porządku wolno, acz w stronę celu, opowiadają mozolnie zamkniętą historię, ale to Polowanie jest tu największą bombą, bo to, co ma najważniejszego do przekazania, przekazuje podprogowo, poniżej warstwy ilustracyjnej i narracyjnej.
To właśnie przy drugiej części Fins de Siècle miałem największe uczucie, że obcuję z komiksowym arcydziełem. Przedstawione przez Enki Bilala polowanie zorganizowane gdzieś w Bieszczadach jest tylko metaforyczną platformą odwołującą się do wspomnianych wcześniej przemian w Europie. Kolorytu dodają sceny, w których rzeczywistość przenika się z sennymi marami, mieszając w głowie niczym mikser ubijający białko. Kolejne tury łowów na coraz to grubszego zwierza to metaforyczne przedstawienie śmierci członków politbiura, ale w samym komiksie też pojawia się polityczne zabójstwo.
No i jeszcze te ilustracje Enki Bilala, ciężkie, brunatne, wprowadzające duszny klimat. Dopełniające i współgrające ze scenariuszem. Pierre Christin wiedział, co robił, oddając pole graficzne Jugosłowianinowi. Ten czytał chyba Francuzowi w myślach, bo w planszach gra wszystko. Dobra, ponarzekałbym na rozmazanie niektórych plansz, ale to już raczej wina materiału źródłowego, niż samego artysty. Czy ja sięgnę jeszcze po coś Enki Bilala? Z chęcią sprawdziłbym, jak sobie radzi w fantastyce naukowej, bo ciężki styl nadający powagi przy treściach historycznych musi trzepać po czaszce w twardych rozważaniach, co może nam się przydarzyć w przyszłości. Obie części bibliografii artysty niech połączy przestroga, że historia lubi się powtarzać.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.