Beverly – po prostu pastelowe

Beverly

Dawno nie czytałem tak pojechanego komiksu, mimo że Beverly opowiada o normalnych ludziach i zwyczajnych sprawach. Scenariusz Nicka Drnaso mogło napisać życie, można było spisać to, co zaobserwowała kamera monitoringu miejskiego, a może autor jest zwyczajnie dobrym obserwatorem.

Trudne sprawy

Beverly to zbiór krótkich obyczajowych opowiadań, które (zdaje się) nie są ze sobą powiązane. Ot, ich akcja dzieje się w podmiejskiej miejscowości, a klimat przedmieść wyraźnie bije ze stron. Nick Drnaso rzuca epizodami bez wprowadzenia. Nieśpieszna akcja, czy nawet jej brak sprawia, że trzeba zwracać uwagę na dialogi i na to, co autor umieszcza w kadrach. Te dwie warstwy wiodą często osobną narrację, bo autor czasem skupia się na mówiących osobach, ale innym razem pokazuje, na co patrzą słuchacze.

Owszem, niby w pierwszych trzech epizodach pojawia się Cara, ale za każdym razem wygląda nieco inaczej. Jeśli nałoży się na to mega oszczędną kreskę Nicka Drnaso, dochodzi się do wniosku, że jest to zupełnie inna dziewczynka. Być może jest to część języka komiksowego wykształconego przez autora, o choćby z tego powodu, że później okazuje się, że każdy zły chłopak to Vince (no, chyba że to jeszcze dzieciak, to wtedy Vince Junior). Podobnie jak u Koterskiego głównym bohaterem jest często Adaś Miałczyński.

Beverly

Nie ma tu wartkiej akcji, ale poszczególne epizody są tak charakterystyczne, że po lekturze tworzą się w głowie poszczególne pudełeczka. Trochę tak jak w Czterech Pokojach Tarantino. Poszczególnymi częściami można poczęstować się osobno, ale razem tworzą większy obraz. Okładka Beverly doskonale to przedstawia, małomiejskie życie składa się z obfitej ilości elementów, scen i miejsc.

Po prostu pastelowe

Pozwolę sobie w tym miejscu na małą dygresję. Z zażenowaniem obserwuję, jakim chwastem w dialogach jest wtrącanie „po prostu”. Wystarczy, że ktoś zacznie kanonadę, to później reszta dołącza niczym bezmyślne indyki. Pewnie gdybym pracował na budowie, to rozmowy przecinałby inny, bardziej swojski przecinek, a tak, mam to, co mam.

Puściłem kolegom Po prostu pastelowe z repertuaru zespołu Strachy na lachy. Moi współpracownicy pokiwali głowali, stwierdzili, że fajny kawałek i dalej wrócili do wzajemnego zapewniania, że omawiane na spotkaniach problemy, nie są aż takie trudne do rozwiązania. Przeciwnie, to co trzeba, można wykonać ot tak.

Beverly

Gdzie w tym całym rozważaniu jest Beverly? Jest to komiks, który płynie sobie ot tak, po prostu. Poszczególne epizody pojawiają się i znikają. Gdyby pozbyć się wyblakłych barw z planszy, zostałoby tylko kilka kresek. Wszystkie kolory są takie nienachalne. Po prostu pastelowe. Już nie mówiąc o tym, że na ósmej stronie zostało wykonane moje najukochańsze w ostatnim czasie powtórzenie.

Piękno w prostocie

Wychowałem się na przedmieściach, a później, jakby mi było jeszcze mało, przeprowadziłem się głębiej, na wieś. W pełni kupuję wygenerowany przez Nicka Drnaso klimat, mimo że wnioski z analizy życia na przedmieściach są twarde, niewygodne, zwyczajnie brzydkie i trącą rybą.

Mimo użycia prostych środków realność jaką włada Nick Drnaso zdumiewa. Wydawałoby się, że nie może mi się spodobać komiks o zbieraniu śmieci nad jeziorem, nudnym, rodzinnym wyjeździe nad morze, nocnym powrocie z imprezy, czy wieczornej wizycie o fizjoterapeuty. Prawda jest taka, że nie mogłem się oderwać od lektury, kilkukrotnie kartkowałem jeszcze albumik ze specyficznymi rozmowami i wielokrotnie zaglądałem jeszcze przez uchylone drzwi, aby po podglądać Vince’a Juniora jak marnuje kolejny wieczór na bzdurne gierki. A jak przy tym klnie!

Beverly

Hihglight

Kropką nad i jest dowcip opowiedziany przez Beverly po sesji masażu. Lepszego zwieńczenia być nie mogło, bo i nikt się nie uśmiał, ani nikt nie powiedział, że głupie. Lepiej było przemilczeć i wrócić do swoich zajęć. Wnioski? O nie, nikt nie będzie takich wyciągał, lepiej tkwić w swoim bagienku, taplać się w błotku i od czasu do czasu narobić rabanu na swoim podwórku. 

Drugie dno (?)

Muszę się przyznać, że nie wiem, czy Drnaso umieścił drugie dno w swojej opowieści, ale kilka rzeczy wskazuje na to, że tak. O, choćby dojrzewający Tyler, który nie może liczyć, na to, że ktoś z nim porozmawia o budzących się instynktach, w milczeniu ewoluuje z małego chłopca, w chodzącego w kominiarce drągala. Można by spróbować odcyfrować całość, ale zakładam, że gdyby Drnaso usłyszał próby interpretacji, to by się nieźle uśmiał.

Ostatni kadr pozostawia czytelnika z miejscem do przemyśleń. Mały kadr tkwi samotnie w lewym górnym rogu, a za nim pustka. Gdyby ten komiks był filmem, to byłby hitem festiwali offowych, który miałby potencjał, aby przedrzeć się do głównego nurtu popkultury.

Scenarzysta: Nick Drnaso

Ilustrator: Nick Drnaso

Tłumacz: Krzysztof Cieślik

Wydawnictwo: Kultura Gniewu

Format: 190×240 mm

Liczba stron: 136

Oprawa: miękka

Druk: kolor

Share This: