Indyjska włóczęga – sztosik, który leżał na stosie do przeczytania
Indyjska włóczęga to komiks, który narobił sporego szumu jakieś dwa lata temu, bo to już tyle czasu minęło, od wydania tego tytułu przez Egmont. Bardzo pozytywny odzew doszedł i do mnie, ale do tej pory nie miałem ani okazji, ani czasu na lekturę. Aż do dziś. Czy wystarczy powiedzieć, że sztosik i skończyć reckę? To za chwilkę, muszę dodać przynajmniej, że Ayroles kilka razy mnie zaskoczył, aby nie rzec, że oszukał. Brzmi dobrze? To zapraszam poniżej.
Co w artykule?
Duży kaliber
Pierwsze co robi wrażenie to oprawa graficzna i ogromny format, sprzyjający żeglowaniu po planszach Guarnido (ilustratora serii Blacksad – klik). Malarski rozmach, przyjemne kolory, umiejętne kadrowanie i dobieranie formatu kratek. Pokochałem te filmowe, wąskie zbliżenia na oczy, a trwogę wzbudziły we mnie wystrzeliwujące w górę pionowe okienka. Mistrzowska świadomość i wyczucie medium. Wszystko zakute w twardą, ciemnobrązową okładkę, udającą oprawę wiekowego dzieła literatury, tudzież starego atlasu geograficznego. Taka gra pozorów serwująca dodatkowy smaczek.
Indyjska włóczęga – czyli właściwie jaka?
Z krótkiego tekstu, robiącego za wstęp dowiedzieć się można, że niniejszy komiks to kontynuacja pewnej popularnej książki łotrzykowskiej (podobnych było mnóstwo w XVII wieku). Autor zapowiedział ciąg dalszy, ale nigdy go nie napisał. Co się przydarzyło Pablosowi po wejściu na pokład statku zmierzającego na wschód od Europy, do Indii (tak, tak – wiem ;))? O tym właśnie opowiada Indyjska Włóczęga.
Ciężka praca? To nie dla Pablosa
Bohater opowieści okupuje margines społeczny, ale nie da się go nie lubić. Taka to sympatyczna szumowina. Los miota nim po całym świecie niczym wiatr suchymi majtami. Do działania motywuje go przykazanie przekazane przez ojczulka, co by nie kalać się żadną pracą, ale żyć przy tym godnie. Bohater szuka więc czegoś, co by mu zagwarantowało byt. Czy będzie to przyziemne bogactwo? Być może, bo w tym miejscu opowieści, pojawia się wieść o mitycznym Eldorado.
Czy oznaczać to będzie tylko błyszczące złotem ozdoby? Czy da to bohaterowi szczęście? Po zastanowieniu się nad odpowiedzią oczywiście odpowiecie, że nie, ale jak się kibicuje Pablosowi i życzy mu jak najlepiej, to jednak myśli się raczej o pieniądzach. A niech znajdzie skarb i przestanie się w końcu miotać.
Świetna lektura (?)
No to co. Myślicie pewnie, że Indyjską włóczęgę czytało mi się świetnie. Ano właśnie niezbyt. Przynajmniej nie z początku. Po pierwszym z trzech rozdziałów opadł mi hura optymizm i stwierdziłem, że ot obcuję z przyjemną przygodówką. Nie mniej, nie więcej. Opowieść płynęła szerokim strumieniem. Podobnie jak łaknący bogactwa Alguacil pragnąłem usłyszeć od Pablosa wszystko, ale po tym, jak narrator ucichł, a ilustrator cisnął w odbiorcę kilkoma stronami z niemymi ilustracjami, ciut mnie przytkało. Czemu? Ano dałem się oszukać.
Pewnie sobie pomyślicie, że nie jestem zbyt bystry i być może nawet będziecie mieli rację (czytałem, że dla co poniektórych Indyjska włóczęga rozwija się w oczywisty sposób), ale tu właśnie głównie chodzi o te małe kłamstewka. Takie, po które chodzi się do kina albo na pokaz magicznych sztuczek. Część mnie chce się zwyczajnie bawić, nawet w taki prosty sposób i uwierzyć w cokolwiek się jej nie wmówi. Bo o wmawianie tu chodzi, nawet w bezpośredniej warstwie scenariusza. Raz opowiedziana historia jest tylko przykrywką, pod którą znajduje się druga opowieść. Czy prawdziwa? No przecież to tylko komiks.
Oczywiście Indyjska włóczęga to nie tylko rozrywka, bo odpowiedzi na pytanie, gdzie, a właściwie czym jest Eldorado, zawiera sporo życiowej mądrości. Z tym że dojście do wniosków odbywa się w zabawny i zaskakujący sposób. To w niuansach tkwi największa siła tego komiksu. Temu komiksowi nie udałoby się osiągnąć wygórowanego statusu bez pięknej oprawy graficznej, ale gdyby nie zaskakujące zwroty akcji i wyciągane wnioski (mimo że oczywiste), Indyjska włóczega byłaby tylko kolorowym pokazem o zabarwieniu przygodowym. A tak zabawa ma drugie dno, a element zaskoczenia wyskakuje spod płachty starego stracha na wróble. No to co, sztosik? O, tak!
Scenarzysta: Alain Ayroles
Ilustrator: Juanjo Guarnido
Tłumacz: Ernest Kacperski
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Plansze Europy
Format: 245×332 mm
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor