Constantine. Zdradliwe iluzje – czy raczej Bartek Wrona. Zdradliwy iluzjonista

Constantine. Zdradliwe iluzje

W zasadzie staram się od serii powieści graficznych dla czytelników 13+ trzymać z daleka. Poza kilkoma wyjątkami. Co prawda nie przypadła mi do gustu wersja Harley Quinn od Mariko Tamaki (więcej tu – klik1), ale Supergirl jej wyszła fantastycznie (klik2). To daje remis. Mimo że z Hellblazarem mamy nieustabilizowaną relację, bo przeczytałem do tej pory tylko kilka tomów (wybiórczo), to jednak nie mogłem się oprzeć, aby nie sięgnąć po Constantine. Zdradliwe iluzje. I jak? Jaaaaaa pierdziuuuuu. Równie dobrze i w sumie powinno to się nazywać Bartek Wrona. Zdradliwy iluzjonista (i chyba nawet miałbym wtedy większą przyjemność z lektury).

Plusy (tak na szybko, bo ich niewiele)

Zacznę od tego, co mi się podobało, bo to pójdzie szybciutko. Constantine. Zdradliwe iluzje to komiks łatwy w odbiorze, mały format dobrze układa się w ręku. Czyta się to dobrze, akcja jest wciągająca, a wątek poboczny zespołu punk rockowego przyjemnie rezonuje u mnie ze wspomnieniami z różnych sal prób. Projekt postaci mocno nie przekonuje, twardziel w ponurym prochowcu, wygląda tu bardziej jak laleczkowata gwiazda pop, niż Sting, ale ogólnie to na planszach jest na co popatrzeć (zwłaszcza jeśli komuś nie przeszkadzają wszechobecne fiolety), a w rozdziale dziesiątym pojawia się całkiem przyjemna gra cieniem, dodająca planszom charakteru. No i demon to całkiem niezły sukinkot, który przyjemnie rozbił jedną z rozkładówek. To tyle, trudno powiedzieć, że te nieliczne plusy są w stanie zakryć jakiej rzeźni tu się dopuszczono.

Constantine. Zdradliwe iluzje

Badass w wersji ugrzecznionej

Po pierwsze Constantine w wersji nastoletniej traci całkowicie swój charakter. Ja rozumiem, nie przystoi mu latać z petem w zębach, ale żeby od razu musiał przypominać chłopczyka z boysbandu? Bohater nie ma lekkiego życia, jego ojciec, mimo że jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów na całym świecie, to rodzic z niego marny. Ojczym, jak dobrym chłopem by nie był, to jednak obcy facet, któremu może i trudno zaufać, ale żeby obwiniać go o całe zło swojego życia, to jednak srogie przegięcie. Zresztą bunt Constantine’a to zupełnie jakaś porażka, choć moralizatorstwo, które wypływa z drugiej strony, jest jeszcze gorsze.

Chłopak ma plan wykiwania rodziców, którzy chcą, aby wskoczył na dobre tory. Zamiast uczyć się panować nad magią, postanawia spotkać się z przyjaciółką zza oceanu i wspomóc jej zespół z jakąś tak dziwaczną nazwą, że aż nie chce mi się jej sprawdzać. Niemniej Constantine i tak stawia się na spotkanie z Lady Marguerite, ale tu następuje kilka działających na uzębienie ultrazaskakujących sytuacji. Kto by się spodziewał, że jak zostawisz dorastającego chłopaka w pokoju z dziwnymi, magnetyzującymi przedmiotami, to zaraz coś weźmie w łapy. I z drugiej strony, skoro proszono, aby nic nie dotykać, to chyba wiadomo, że ktoś się wkurzy.

Constantine. Zdradliwe iluzje

Czy nastoletni Hellblazer potrafi grać na gitarze?

Constantine gra na gitarze, w wersji dla leworęcznych z dostosowanym wycięciem dającym dostęp do wyższych progów. Instrumenty wyglądają całkiem nieźle, choć w jednym miejscu odległości między progami na basie mocno się nie zgadzają. Taki fetysz, wkurza mnie, jak rysownicy tylko udają, że rysują gitary. Patrzyłem, co tam John łapie, na pierwszej stronie łapie jazzowo brzmiący Cis z dodaną noną, no powiedzmy, że chciał skomponować coś brzmiącego wykwintnie na gitarę akustyczną. Podczas gry z punkowym zespołem spodziewałbym się power chordów, ale Johnowi jakoś dziwnie się palce wyginają. To samo tyczy się basisty. Trzymanie trzech palców na jednej strunie jest strasznym marnotrawstwem energetycznym, mocno i całkiem niepotrzebnie nadwyrężającym mięśnie.

Constantine. Zdradliwe iluzje

Dla 13+, czy w ogóle dla nikogo?

Zresztą, nie wiem, czy ktokolwiek z młodocianych czytelników komiksów (czy tam tfu, powieści graficznych) będzie się identyfikował z gościem grającym w punkowej kapeli. Sorry, za późno na to o jakieś 30-40 lat, chyba że ma działać zasada negacji. Niemniej, jeśli ktoś da się nadziać na ten widelec, to uwaga, bo leci bomba. Całe to buntowanie się Constantine’a prowadzi do oczywistych wniosków. Nic z tego dobrego nie wychodzi, jego przyjaciółce zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo, a dorośli, którzy tracą do bohatera zaufanie, nie chcą pomóc. Nagle się okazuje, że ojczym jednak nie jest taki zły i skrzykuje wszystkich na pomoc (tych, którzy przed chwilą odmówili też). Po tych wszystkich irracjonalnych reakcjach mam ochotę nauczyć Constantine’a latać.

Może i nie jestem w targecie tych książeczek, ale nie sądzę, aby nastoletni czytelnicy dawali się nabierać na takie tanie kuglarstwo. Niestety, ale okazuje się, że Garcia i Goodhart są słabymi iluzjonistami, którzy otworzyli budkę z napisem „świętości tanio szargam”. Jeśli Hellblazer to ceniona przez Was postać otaczana kultem, to trzymajcie się od tego komiksu z daleka.

Scenarzysta: Kami Garcia

Ilustrator: Isaak Goodhart

Tłumacz: Alicja Laskowska

Wydawnictwo: Egmont

Seria: DC powieść graficzna 13+

Format: 150×230 mm

Liczba stron: 180

Oprawa: miękka

Druk: kolor

Share This: