Ice Cream Man. Tęczowa posypka. Tom 1 – Mroczne Ujście za Pastelową Fasadą
„Ice Cream Man. Tęczowa posypka” wita nas przyjemną okładką w pastelowych, seledynowo-różowych kolorach. Uśmiechnięty lodziarz zdaje się czerpać szczerą radość z możliwości uszczęśliwiania gromadki dzieciaków. W końcu wszyscy kochają lody — zwłaszcza w słoneczne popołudnia. A co w tym najlepsze? Smaków jest bez liku, częstować się można do woli i nigdy się to nie znudzi.


Popkulturowa Iluzja: Zgnilizna Pod Maską
Ale dobra, dobra. Amerykańską popkulturę znam już na tyle, żeby wiedzieć, że pod grubą warstwą make-upu zazwyczaj kryje się zgnilizna. Nawet z urodzinowego klauna można zrobić koszmar — jego uśmiech wykrzywić tak, żeby śnił się dzieciakom po nocach. Postać zdegenerowanego lodziarza to też żadna nowość. Mam tu szczególnie na myśli Billy’ego Kincaida, który po raz pierwszy pojawił się w piątym numerze Spawna, choć warto też wspomnieć o filmie z 1955 roku o zbieżnym tytule. Czy zatem mamy do czynienia z nowym wcieleniem zła?


Trochę tak, trochę nie. Rzeczywiście — postać lodziarza spaja całą opowieść i pojawia się we wszystkich czterech zeszytach serii, ale pełni raczej rolę konferansjera. Gospodarza tego makabrycznego show, który niby jest zwyczajny, a jednak zdecydowanie czymś więcej. To lekarz, iluzjonista, przewodnik po świecie, w którym rzeczywistość sypie się na kawałki. Dotyka bolesnych miejsc i sprawia, że największe wady zostają szczelnie przykryte pastelowym kocykiem. Jest koszmarem, definitywnym końcem… ale potrafi też sprawić, by marzenia się spełniały.
Krążąca Narracja i Gorzkie Prawdy
W związku z tym „Ice Cream Man. Tęczowa posypka”, mimo że zbiera zeszyty spójnej serii, przypomina raczej komiksową antologię. W każdym z epizodów pojawia się nowy zestaw bohaterów i nowa porcja bolesnych spraw. Od chłopczyka, którego największym przyjacielem jest najbardziej jadowity pająk świata. Przez parę narkomanów, rock’n’drollowca, który zabłysnął jednym, jedynym przebojem… aż po ojca, który marzy tylko o tym, by jeszcze raz przytulić syna. To, że nie żyje, okazuje się raczej drobną przeszkodą.


Brak konkretnego kierunku, w którym mogłaby podążyć fabuła, sprawia, że narracja krąży między bohaterami niczym mucha, szukająca dogodnego miejsca do lądowania. W tym całym lawirowaniu pojawiają się gorzkie stwierdzenia, jak choćby: „wszystkich bez wyjątku pożera robactwo”. W ustach przypadkowych przechodniów pojawiają się nagle słowa, które obnażają ich słabości — choć to raczej nie są rzeczy, którymi wypadałoby się chwalić w miejscu publicznym.
Słony karmel – nieoczywiste połączenia smaków
Temat główny i jego bohaterowie czasem wpadają na kompletnie szalony wątek poboczny. I tak historia chłopaka mieszkającego z martwymi rodzicami nagle krzyżuje się z parą glin tropiących wilkołaka — a kolizja wywołuje kipiący akcją finał odcinka. Albo narkomanka uciekająca skradzionym busem z lodami wpada na samochód, który właśnie zsunął się z podjazdu. W środku — zniedołężniała para staruszków, których jeszcze chwilę temu oglądaliśmy w zupełnie innym kontekście. Na kartkach tego komiksu dzieją się rzeczy dziwne. Bardzo dziwne. Jak choćby pojawienie się lodziarza w podartej odzieży, jakby ledwo co wrócił z piekła. Czy to wszystko kiedyś zostanie wyjaśnione? Możliwe, że nie. Bo tak jak z niektórymi szalonymi snami — nie zawsze musi być sens. Czasem wystarczy tylko klimat.


Piękno Tęczowej Posypki: Estetyka i Kreska Martina Morazzo
Ozdobą rożka lodów waniliowych bez wątpienia może być tytułowa tęczowa posypka z groszkami i gwiazdeczkami. Tak samo piękno tego komiksu podkreśla kreska. A ta, którą włada Martin Morazzo, sprawdza się tu znakomicie. Rysunki świetnie oddają emocje — są precyzyjne, ale jednocześnie mają w sobie coś niepokojącego. Wyraźny, mocny obrys współgra z rozsianymi kropeczkami, jakby coś tu było trochę nie tak. Idealna linia rysunku spotyka się z nie do końca klinicznym, lekko zaburzonym wypełnieniem. Robi się dziwnie. I wręcz chorobliwie. Wesoły nastrój powoli stacza się ku totalnemu zepsuciu.
Koszmarna Melodia: Muzyka i Nastrój
Akcent muzyczny? Jak najbardziej! Furgonetka z lodami zwiastowana jest radosną melodyjką, która sama w sobie jest koszmarna — raz usłyszana, potrafi odtwarzać się w głowie do porzygu. Dosłownie. Czytając ten komiks, słuchałem pierwszej płyty System of a Down, która swoim natężeniem i niektórymi tytułami — jak „Spiders” czy „Sugar” — świetnie korespondowała z treścią albumu.
A podstarzała, wypalona gwiazda rock’n’rolla? To kolejna perełka. W jego delircznym śnie pojawiają się postacie znane z kultowych piosenek: Ziggy Stardust, Major Tom… Masa smaczków do wyłapania dla tych, którzy siedzą w temacie. Dobrze się to zazębia — dekadencja, psychodela i nostalgia w jednym, jak tańczy na granicy jawy i koszmaru.
Jestem porządnie zaintrygowany tym tytułem. Cztery kulki to trochę za mało, żeby się przejeść — nawet tak miejscami ciężkostrawną treścią. Liczę, że wydawnictwo SHOCK niedługo poczęstuje mnie drugą porcją.
Scenarzysta: W. Maxwell Prince
Ilustrator: Martín Morazzo
Tłumacz: Paweł Bulski
Wydawnictwo: Shock Comics
Seria: Ice Cream Man
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo