Dystopolis – recenzja komiksu Miela Vandepitte
Miel Vandepitte (młody — przynajmniej w moim pojmowaniu młodości — belgijski komiksowy autor) podejmuje się konstrukcji miasta przyszłości. Rozwiniętego technologicznie, stojącego na zgliszczach zainfekowanej starej metropolii, zasiedlonego przez mnogie kultury i gatunki oraz nękanego co pięć lat przez budzącego trwogę i obrzydzenie Kanibala. Fabułę napędza akcja policji z młodziutkim stażystą, wplątanym ciut przypadkowo w główną intrygę.


Co w artykule?
Młodzieńczy luz Abdulli
Tak wyobrażam sobie młodzieńczy luz. Dżinsy, czapeczka, motocyklowa kurteczka. Głowa zadarta w przestworza i ochoczy krok w stronę przygody. Abdulla, jako stażysta, nie jest co prawda wysłany na pierwszą linię wydarzeń, a wraz z Billym, swoim opiekunem uwielbiającym żelki, prowadzi śledztwo dotyczące raczej podrzędnego rzezimieszka. Ale pod tym rześkim spojrzeniem kryje się tajemnica i ogromne zranienia, co sprawia, że już w momencie rozpoczęcia kariery policyjnej przeżył tyle, co niejeden stary wyjadacz. Dlatego nie waha się ruszyć za Kanibalem, jak tylko trafia na jego trop.


Jak patrzę na „Dystopolis”, to nie mogę się uwolnić od wrażenia, że tak wyglądałby komiks science fiction stworzony przez Tomasza Spella — zwłaszcza gdyby dorzucić do kotła moebiusowe inspiracje. Miel Vandepitte włada cartoonowym stylem, wyżywając się przy architekturze i technologii przyszłości. Ostatnie miasto na Ziemi to hybryda nowego ze starym, bo pomykające w przestworzach ścigacze przelatują zarówno nad wysokimi wieżowcami, jak i gotyckimi katedrami czy starożytnymi arenami.
Kanibal, wampiry i inne potwory
Autor zabarwia kryminalną, wciągającą, osadzoną w realiach science fiction opowieść z elementami grozy. Wam-piro-moon imieniem i wyglądem nawiązuje do klasycznego nurtu krwiopijców. A Kanibal to nieśmiertelny, odbudowujący się kawałek po kawałku — do czego musi się porządnie nażreć. Ciekawe, że znajdziecie tu przewrotną odpowiedź na pytanie: po co ci to coś między czapką a szyją, bo Vandepitte pokazuje, że nawet jedzenie da się załatwić w inny niż tradycyjny sposób.


Historia płynie wręcz filmową narracją, nasączoną różnymi zabiegami. Choćby powtórzeniem w żółtym prostokącie słów „dopadnę go”, zaraz po wypowiedzeniu ich przez bohatera. Wprowadzająca scena, w której Abdulla przybywa do Dystopolis, kończy się niemalże serialową czołówką — rozglądanie się po mieście wymieszane jest tu z informacjami o komiksie. Bywa, że napięcie rozładowywane jest przez różowe, żelkowate stworki, których cykl życia nie jest dłuższy niż przeczytanie jednej strony.
Rozkładówki, które robią wrażenie
Kulminacjami komiksu są rozkładówki, czasem rozegrane „sprzed taktu” — wyprowadzone z małego kadru, w którym autor zwraca uwagę na jakiś szczegół. Bywa, że na ogromnej ilustracji pada tylko kilka słów i zwyczajnie można zanurzyć się w gąszczu kresek. Gdy popatrzeć na całość, robi wrażenie przemyślanego dzieła, zdobionego ornamentami w zamierzonych miejscach. Skonstruowanego tak, aby szczęka opadała dokładnie tam, gdzie autor by tego chciał. A sercem całości jest czteroczęściowa rozkładówka, wydrukowana tak, że można ją otworzyć i podziwiać bez potrzeby przerzucania stron. Po złożeniu tworzy inny obrazek, sekwencyjnie współgrający z zakrytą treścią. Nieco eksperymentalny zabieg, którego brakowało mi w „Kowboju z Szaolin” przy najdłuższej komiksowej rozkładance.


Historia opowiedziana w „Dystopolis” jest raczej lekka, choć zostało w niej zaszyte studium psychologiczne Billa, związane z traumą z dzieciństwa — mające związek zarówno z tropieniem, jak i z samym Kanibalem. Brakuje trochę mocniejszych, psychologicznych rozkmin. Finał jest bombowy, bo głównie chodzi tu o rozrywkę. Dlatego też ostatnia sekwencja zwyczajnie przegryza się przez bolesne wspomnienie. I to koniec. No i jest jeszcze obrazek z różowym stworkiem, który wraca, bo wraca do życia w swoim niekończącym się cyklu.
Otwarte drzwi do przyszłości
A no i jest jeszcze epilog, raczej humorystyczny i umożliwiający powrót do tego świata, gdyby Miel Vandepitte chciał opowiedzieć jeszcze jakąś historię, bo potencjał jak najbardziej jest. Autor stworzył mocno zniuansowany świat, wymyślając dedykowane marki — czy to kawiarni, czy restauracji — które zwiedzać by można bez końca. Czy powstanie ciąg dalszy, czy nie — to bez znaczenia. Niemniej mam nadzieję, że dostaniemy jeszcze jakiś komiks tego autora, choćby debiutancką „Centralię”.
Scenarzysta: Miel Vandepitte
Ilustrator: Miel Vandepitte
Tłumacz: Olga Niziołek
Seria: Dystopolis
Format: 210×280 mm
Liczba stron: 152
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Papier: offset
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










