Żółtodzioby – młodość, pasja i deskorolka
„Żółtodzioby” to żywiołowa opowieść o młodości, pasji, przyjaciołach, jeździe na deskorolkach i samych skejtach. Rick Remender i Brian Posehn umieszczają akcję w połowie lat 80. w Sacramento w Kalifornii, gdy ten kulturowy światowy fenomen dopiero raczkował, ale eksplodował wśród młodych ludzi i stał się bardzo popularny.


Realizm epoki i trudy dorastania
Panowie bardzo realistycznie oddają epokę, choć czasem wydaje się, że lekko przesadzają z przemocą. Główny bohater ma ciągle przesrane za sprawą ciągłych przeprowadzek. Wkręcić się w zgraną paczkę, będąc absolutnie nikim, to coś, co od razu zaczynam odczuwać na skórze jako coś ogromnie stresującego. Niemniej czasem zmiana środowiska się przydaje, można spotkać nowych ludzi albo uciec od starych przyzwyczajeń i nałogów.


Głównymi bohaterami są Rick i Brian. Scenarzystami zresztą też. Przypadek? Całkiem możliwe, że nie. Może jest w tej opowieści trochę wątków biograficznych. Możliwe jednak, że tylko miłość do kultury, deski czy muzyki. I tu robi się dla mnie ciekawie, może nie najciekawiej, bo jednak warstwa obyczajowa jest tu najważniejsza, ale jednak kilka razy serducho mi przyśpieszyło.
Lata 80. z polskim opóźnieniem
Nigdy do deski jakoś mocno mnie nie ciągnęło, a jeszcze mniej do bycia skejtem, ale popkulturę z tego okresu znam bardzo dobrze, choć poznawałem ją w połowie lat 90., czyli z lekkim poślizgiem, tak jak większość polskich dzieciaków. Po transformacji wszystko, co z Zachodu, wydawało się atrakcyjne, barwne i nikt się nie zastanawiał, że coś może już wcale nie być świeże. Dla nas i tak było nowe. Także muzyka z lat 80. dotarła z ogromnym opóźnieniem, poznawałem „Ride the Lightning”, gdy na rynku był już „ReLoad” albo co najmniej „Load”.


Zresztą ulubione zespoły wplecione są w warstwę graficzną, podobnie jak w „Szumowinie” (więcej tu – klik), którą też pisał Remender. Pojawiają się na koszulkach, plakatach, ktoś wyjmuje z kieszeni kasetę lub puszcza w obieg winyla. Gustem bliżej mi do Briana niż do Ricka, bo jednak wolę metal, ale sprawdziłem sobie kilka zespołów, które raczej dość średnio kojarzę, i Suicidal Tendencies na dłuższą chwilę mi w słuchawkach zostało.
Kolor kontra przemoc
W centrum tej opowieści jest dwóch chłopaków, ale poznajemy całe środowisko. Ma to dużo żywiołowości i pozytywnej energii zawiązywania nowych relacji. Wśród znajomych jest punk z zielonym irokezem, który wygłasza polityczne przemówienia na imprezach. Jest też paczka fajnych blondynek, niestety za nimi kręci się też drużyna przemocowych i durnowatych sportowców. Momentami jest bardzo brutalnie, wszczynane są bójki, po uderzeniu deską w twarz na asfalcie zostają wybite zęby, a czasem nawet ktoś wyjmuje gnata.
Nieco to sieje dysonans z lekko cartoonową kreską. Gładko powyginane uśmieszki i sympatyczne mordki zdobione są siniakami, bliznami, czy starają się wykrzywiać w złości, ale tak średnio im to się udaje. Niemniej ten komiks jest tak kolorowy, że kojarzy mi się z odczarowaniem Polski po przemianie. Szarość została zalana kolorem kojarzącym się z frajdą. W domach zagościły gry wideo pogrywające wesołe melodyjki, a zamiast mundurku można było do szkoły założyć T-shirt z ulubionym zespołem.


Zawsze mi się podoba, gdy w komiksach wspomina się o komiksach. Takie teksty jak „odkryć, czego chcesz w życiu poza czytaniem komiksów” odczuwam personalnie. A groźby „jeśli nie wrócisz punktualnie o szóstej, podrę te twoje cholerne komiksy” brzmią bardzo groźnie.
Najbardziej zachwycające jest, jak panowie budują napięcie. Siedziałem jak na szpilkach, gdy impreza w domu dziadka Briana zaczęła się wymykać spod kontroli. Niesprawiedliwość na komisariacie spowodowała, że prawie złapałem za siekierę, a finał zwyczajnie rozwala czaszkę. Napięcie sięga zenitu, ale w chwili, gdy powinna wybuchnąć akcja, panowie gaszą światło. Gdyby „Żółtodzioby” były filmem, tu powinna rozbrzmieć głośna punkowa muzyka. Miałem mnóstwo frajdy z czytania tego komiksu. Czuć od niego lato, Corvetta śmigająca między palmami to fantastyczny widok, zwłaszcza że listopad w Polsce należy do najbardziej depresyjnych miesięcy. Zawsze można odpalić głośno muzykę i spróbować zapomnieć o zgniliźnie za oknem.
Scenarzysta: Rick Remender, Brian Posehn
Ilustrator: Brett Parson
Kolory: Moreno Dinisio
Wydawca: Nagle Comics
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 192
Oprawa: Miękka
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










