OMG! Wytwórnia Słowobrazu – wywiad z Kasią Kamieniarz
Paweł: Pod koniec minionego roku ogłosiliście powstanie wydawnictwa oraz pierwszy komiks, jaki wydacie. Jakie były reakcje na tę informację?
Kasia Kamieniarz: Było o tyle ciekawie, że ujawniliśmy się tuż przed premierą, co spowodowało dość duże zamieszanie. Pracowaliśmy nad tym tytułem przez ponad pół roku, zanim trafił do drukarni, głównie dlatego że – jak to określam – nasz ‘cykl produkcyjny’ jest znacząco wydłużony. Po pierwsze: w skład zespołu wchodzą przede wszystkim osoby mocno zaangażowane w mnóstwo innych zagadnień, a po drugie: ponieważ to był pierwszy tytuł, chcieliśmy, żeby był naprawdę dobrze dopracowany pod względem wizualnym i tekstowym. W momencie ogłoszenia premiery spotkaliśmy się z dwojakimi reakcjami: część osób była bardzo pozytywnie nastawiona do wiadomości o „…Legionie”, część była zaskoczona, że ujawniamy się tak późno, że nie mogą nic znaleźć w necie na nasz temat. Spotkałam się nawet z opiniami, że takie metody stosowało się w latach 90. i że to nic dobrego wydawnictwu nie wróży… Co ciekawe, nawet te opinie działały na naszą korzyść, bo dokładały się do dyskusji o OMG! i dzięki temu pośrednio promowały markę.
P: W chwili ogłoszenia dziewiczego tytułu Waszego wydawnictwa, „Jam jest legion”, a przynajmniej pierwsza część komiksu, był już obecny na naszym rynku za sprawą wydawnictwa Sutoris. Braliście pod uwagę ten fakt? Nie obawialiście się, że komiks, który próbował już u nas swoich sił, może nie być dobrym wyborem?
KK: Było dokładnie odwrotnie. Ciężko powiedzieć, że ten komiks de facto „próbował u nas swoich sił”. To była jedna z tych nieszczęsnych serii, które nie mogły być kontynuowane, gdyż wydawnictwo Sutoris po prostu przestało wydawać… Ale to, że się w ogóle pojawiła, wzbudziło u niektórych czytelników ciekawość. Musieli poczekać dobre kilka lat na wiadomość, że seria będzie dokończona, a to już samo w sobie rodzi taką motywację sentymentalną, która jest niestety (a może i na szczęście…) głównym motorem nabywczym dla wielu pozycji na naszym rynku komiksowym. Jakby się dobrze zastanowić, to „…Legion” nie jest wyjątkiem. Podobną sytuację zawieszenia serii przeżyły takie tytuły jak „Thorgal”, „Valerian” i wiele, wiele innych.
P: Chciałbym jeszcze na chwilę pozostać przy temacie wyboru premierowego tytułu. „Jam jest legion” to komiks dość trudny w odbiorze i wymagający. Czy wydawnictwo rozważało inne tytuły?
KK: Tak, w momencie startu rozpoczęliśmy negocjacje z kilkoma wydawcami zagranicznymi – zarówno z rynku frankofońskiego, jak i amerykańskiego. Rozważaliśmy tylko zamknięte historie, które moglibyśmy publikować w wydaniach zbiorczych. Problem w tym, że dla każdego z tych wydawnictw byliśmy marką bez jakiejkolwiek historii działania, bez żadnego wydanego tytułu. W takiej sytuacji dobrym argumentem przetargowym są, jak wiadomo, pieniądze. Ale tu też nie było różowo, bo z oczywistych powodów nie chcieliśmy przepłacać za licencje i materiały. Mam poczucie, że trochę się to wszystko udało przypadkiem, a trochę wynikało z mojego osobistego zaangażowania i uporu.
P: Czas na pytanie, którego każdy się spodziewa. Premiera pierwszego komiksu wydawnictwa przeciągnęła się z powodu problemów drukarskich. Czy teraz, kiedy czytelnicy cieszą się pięknym albumem, możesz zdradzić, co to dokładnie były za problemy?
KK: Na początku powiem, że pomimo tych problemów trzeba przyznać, iż drukarnia zachowała się profesjonalnie. Cała reklamacja przebiegła w bardzo kulturalnej atmosferze, co im się naprawdę chwali. A co do błędów: zaczęło się od rozłamującej się farby w miejscach zszycia na początkowych i końcowych stronach. Na tym etapie jeszcze cały czas miałam poczucie, że de facto nie dyskwalifikuje to albumów ze sprzedaży. Ot, białe podłużne plamki na czerwonym tle… Ale dyskomfort z nimi związany i fakt, że to był nasz pierwszy tytuł, spowodowały, że złapałam dwa losowo wybrane albumy i pojechałam do kolegi, który współpracuje z drukarniami na co dzień. I szczęście w nieszczęściu – jeden z tych albumów miał tak wyraźne błędy w druku, że prawie od razu je wspólnie wyłapaliśmy. Na niektórych stronach można było zobaczyć zarysy kadrów, dymków czy postaci z kompletnie innych stron. W tym nieszczęsnym albumie były tak wyraźne, że mogłam na nosie bohatera przeczytać, co powiedział inny bohater jakieś 20 stron wcześniej. Przejrzeliśmy później około 50 egzemplarzy i wszędzie te błędy były; czasami bardzo słabo widoczne, ale były… Zwróciliśmy nakład do drukarni, a oni po przejrzeniu ocenili, że wałki w maszynie w momencie drukowania nadawały się już do wymiany. Pech chciał, że trafiło akurat na nasz pierwszy tytuł…
P: Mamy zatem nadzieję, że przy kolejnych komiksach uda się uniknąć tego typu utrudnień. A skoro o tym mowa, czy możesz zdradzić kolejne tytuły, jakie pojawią się za sprawą OMG! Wytwórni Słowobrazu?
KK: Na pewno mogę potwierdzić „Legion. Kroniki”. To tytuł, który już oficjalnie ogłosiliśmy na drugą połowę tego roku. Będzie bardzo mocno nawiązywał do „Jam jest Legion”, ale w bardzo wielu aspektach będzie to publikacja od niego całkowicie odmienna. Na pewno spodoba się wszystkim, którzy pozytywnie ocenili „…Legion”. Jeśli zaś chodzi o kolejne tytuły, na razie nie mogę nic obiecać, ale mamy na oku podobną produkcję (oczywiście też integral, też zamknięta historia). Na ten moment nie planujemy żadnych serii. Czytelnikom chyba jednak łatwiej się czyta wydania zbiorcze, nawet jeśli nie połykają ich na raz.
P: A możesz rozwinąć, jaki profil komiksów będzie ukazywał się nakładem wydawnictwa? Czego możemy się spodziewać: komiksów frankofońskich, superbohaterszczyzny, undergroundu?
KK: Wychodzi na to, że na razie celujemy we frankofony. Ale w najbliższych planach powinno się znaleźć miejsce też na miniserię spoza tego obszaru. Raczej nie będzie superbohaterów, bo tutaj ewidentnie pachnie niekończącymi się seriami lub notorycznymi nawiązaniami do rozbudowanych uniwersów. Wiem, że to może rozczarować niektórych czytelników, ale OMG! to zamknięte historie, superbohaterszczyzna to nie nasz klimat. A jeśli chodzi o underground i indie, mam poczucie, że na polskim rynku ten obszar gatunkowy jest dość mocno eksploatowany przez takie wydawnictwa jak Timof czy KG. Paradoksalnie te komiksy w Polsce to w pewnym sensie pozycje ‘środka’, bo sporadyczny czytelnik (który kupuje 1-2 komiksy na rok), sięga właśnie po tytuły tych wydawnictw. A zatem: nie wykluczam, ale na ten moment raczej nie…
P: Aby wydawać w Polsce komiksy niewątpliwie trzeba mieć do tego pasję, ale zakładając wydawnictwo, na pewno myśli się też o zysku. Czy sprzedaż debiutanckiego komiksu przyniosła oczekiwane efekty?
KK: To raczej nie jest pytanie na teraz, bo komiksy mają cykl życia produktu trochę dłuższy niż miesiąc, a od premiery „Jam jest Legion” nawet tyle jeszcze nie minęło. Jak na razie, patrząc na sprzedaż i biorąc pod uwagę, że styczeń, w którym wystartowaliśmy, to jeden z najgorszych miesięcy sprzedażowych, chyba nie jest źle. Obserwujemy duże zainteresowanie czytelników naszym tytułem i mamy nadzieję, że to się jeszcze przez jakiś czas utrzyma.
P: Wracając do wspomnianej pasji do komiksów, jak ten temat wygląda u Ciebie? Jesteś czytelnikiem komiksów? Jakieś ulubione tytuły?
KK: W Polsce chyba nie da się wydawać bez bycia pasjonatem. Ale w moim przypadku wydawanie nie zaczęło się od pasji czytelniczej (która jest, i owszem), a raczej od pasji związanej z pracą nad tekstami komiksów. Od dobrych kilku lat pracuję jako korektor (łamane na: redaktor tekstowy) dla jednego z głównych graczy rynkowych. Na początku szukałam literówek i poprawiałam przecinki, teraz jest to już naprawdę zaawansowana współpraca z tłumaczem pod wieloma innymi względami. I muszę przyznać, że jest to coś niezwykłego; daje poczucie wpływu na finalną postać tekstu w komiksie, a ja akurat scenariusz i tekst stawiam ponad rysunki. Wymaga to też dobrego kontaktu z tłumaczem i grafikiem finalnie opracowującym wygląd tekstu. Tak się szczęśliwie składa, że w obszarze tłumaczeniowym najczęściej pracuję z Kubą Sytym, który w moim odczuciu jest bardzo dobry w tym, co robi, i wciąż się rozwija. Miałam wyjątkową okazję obserwować, jak jego warsztat ewoluował od pierwszego przetłumaczonego tytułu.
Z samym czytaniem natomiast jest u mnie obecnie już nieco gorzej,bo czas niestety nie pozwala, więc kupka wstydu rośnie. Czytam tytuły, których jestem korektorem (nierzadko po kilka razy), oraz te, które wyglądają na potencjalnych kandydatów do wydania.
I zdecydowanie mam swoje ulubione, ale – o dziwo – tu przeważają niezależne serie amerykańskie („Fables”, „Unwritten”, „Locke&Key”, „Saga”, „Lazarus”).
P: Czy masz jakiś cel (marzenie) co do wydania jakiegoś tytułu w Polsce?
KK: To tytuł, którego bym się jednak nie spodziewała w Polsce z wielu powodów, a który diametralnie zmienił moje postrzeganie słowa pisanego i opowiadania historii jako elementów kreujących rzeczywistość – „Unwritten”. W Polsce mało znany chyba przez fakt innego zakresu kulturowo-czytelniczego (Amerykanie mają po prostu inne lektury obowiązkowe), a jednocześnie komiks – jak dla mnie – wybitny. Ale to Vertigo, dla OMG! niestety zbyt wysokie progi…
P: W Internecie nadal ciężko znaleźć informacje o Waszym wydawnictwie. Gdzie zainteresowani powinni szukać?
KK: Na razie przede wszystkim staramy się promować nasz fanpage – facebook.com/slowobraz, gdzie oprócz standardowych informacji o tym, co się u nas dzieje, zainicjowaliśmy także mały klubik dyskusyjny. OMG z założenia to przede wszystkim promowanie czytelnictwa – od wydawania ciekawych tytułów, przez dyskusję na tematy powiązane, po różne działania wspierające.
W przyszłości pewnie pojawi się strona internetowa, i choć w planach mieliśmy uruchomić ją na początku tego roku, z przyczyn technicznych jej start nieco się odwlecze. Ale będzie na pewno.
Obserwujemy też na bieżąco wątek na temat naszego wydawnictwa założony przez forumowiczów na gildia.pl. Więc jeśli ktoś nie jest fejsbukowy, to z wszelkimi pytaniami i wątpliwościami zapraszam właśnie tam.
P: Na koniec chciałbym zapytać o nazwę wydawnictwa. OMG! znaczy ‘Oh my God’ czy kryje się pod tym inny skrót?
KK: Może też oznaczać ‘Oh my goodness!’ – taka bardziej wersja softowa, ale tak, zgadza się, odwołujemy się tutaj do tego, jak ludzie reagują w momencie, kiedy coś (czy to pozytywnego, czy negatywnego) wzbudza w nich poruszenie. Zakładamy, że nasze tytuły nie pozostawiają czytelnika obojętnym, zaskakują go, a wręcz zmuszają do myślenia. I może rzeczywiście to OMG! jest trochę na wyrost, ale tego byśmy sobie życzyli – żeby ludzie okazywali swoją reakcję, czytając nasze publikacje.
De facto nazwa wydawnictwa to OMG! Wytwórnia Słowobrazu i ja osobiście traktuję to OMG! w nazwie bardziej jako logo – wzorem znaczka z byczkiem u Taurusa czy powykręcanego K u Kubusse. Dużo bardziej jestem związana emocjonalnie z samym określeniem Słowobraz, które oddaje to, jak postrzegam komiks ogólnie jako gatunek.
P: Serdecznie dziękuje za poświęcony czas i zgodę na wywiad. W imieniu swoim, całej redakcji i czytelników życzę wielu sukcesów i mnóstwa świetnych komiksów w ofercie!
KK: Również bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że w tym swoim żółwim tempie będziemy się dalej rozwijać. Chciałabym też skorzystać z okazji i podziękować wszystkim, którzy wspierali wydawnictwo w listopadzie, kiedy okazało się, że musimy cofnąć nakład do drukarni (między innymi dziękuję też Wam, Czasowi na Komiks). Inaczej pewnie ta kupa stresu, która towarzyszyła całemu zamieszaniu, byłaby nie do zniesienia… A tak: przebrnęliśmy, bogatsi o nowe doświadczenie, i najważniejsze – udało się. Jeszcze raz dziękuję!