X-Men – Bitwa atomu

Komiks - X-Men - Bitwa atomuPodróże w czasie zawsze nas fascynowały, czy faktycznie są możliwe? A jeśli tak, to jakie będą skutki takiej podróży? Niewątpliwie skoki w przyszłość lub przeszłość to intrygujący temat. Nic więc dziwnego, że scenarzyści tak chętnie po niego sięgają. Co jednak kiedy już zaczną się babrać w kontinuum czasoprzestrzennym? Zawsze uważałem, że podróże w czasie to atrakcyjna przynęta, która wabi scenarzystów w niebezpieczną pułapkę. Miałem rację. X-men – Bitwa atomu to doskonały na to przykład.

Ok, wiem, że czytając opowieść o mutantach o nadludzkich zdolnościach raczej nie powinno się doszukiwać racjonalnych wyjaśnień, a związki X-Men - Bitwa atomu - plansza przyczynowo skutkowe są raczej rzadkością. Jednak kiedy fabuła wchodzi na wyższe obroty fantastyki chciałbym, przynajmniej cząstkowo kojarzyć, co wynika z czego i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej toczą się zdarzenia. Bitwa atomu to świetny przykład na to, jak nie robić sci-fi o podróżach w czasie. Cała zgraja scenarzystów pracowała nad tym crossoverem i muszę przyznać, że wszyscy oni dali ciała. A już na pewno założenie takiego eventu było nie do ogarnięcia przeciętnemu fanowi, który nie poświęcił połowy życia na śledzenie wszystkich możliwych tytułów związanych z mutantami.

Bitwa atomu to opowieść o tym jak w jednym czasie spotykają się trzy drużyny X-men. Oryginalni z przeszłości, którzy goszczą w czasach po X-men vs Avengers. Ci właściwi dla swoich czasów, czyli dwa skłócone obozy jeden prowadzony przez Cyclopsa i drugi, któremu przewodzi profesor Wolverine ;). Na dodatek z przyszłości przybywają X-meni chcący zmusić oryginalnych X-menów do powrotu do swoich czasów, a finalnie pojawiają się jeszcze jedni X-meni z przyszłości twierdzący, że X-meni z przyszłości nie są X-menami… Fuck yea!

Co za dużo to nie zdrowo

Może się starzeje, ale ogarnięcie tego pierdolnika, który zgotowali nam scenarzyści naprawdę nie było łatwe. Tym bardziej, że na kartach komiksu przewija się cały legion bohaterów, np. trzy wersje Beasta, cztery wersje Icemana, dwie wersje Cyclopsa, dwie Jean Grey i cała zgraja pojedynczych – Storm, Wolvie, Angel, Colosus, Deadpool, Magneto, Psylock, Kitty… dobra mnie też znudził wymienianie. Znam takich, którzy ogrom bohaterów uważają za zaletę, ale szczerzę wątpię żeby docenili to w tym komiksie. Bohaterów jest stanowczo za dużo, przez co większość z nich odgrywa marginalną rolę. Niektórzy pojawiają się tylko po to żeby umrzeć. Co więcej w scenach walki rysownicy na siłę starali się wcisnąć wszystkich w kadr, z czego wynikają problemy ze zidentyfikowaniem, który Iceman jest którym.
Kadr z komiksu X-Men - Bitwa atomu

Co do rysunków, to są one mocno nierówne, zdarzają się prawdziwe perełki, a zaraz obok nich niedopracowane kadry, na których np. postacie nie mają twarzy. Pstrokate kolory typowe dla nowoczesnych komiksów Marvela cieszą oko i dzięki nim komiks jest naprawdę żywy, a sceny walki efektowne. Na koniec albumu wydawca zafundował nam naprawdę ładny dodatek w postaci okładek. Niektóre są naprawdę widowiskowe i chciałoby się powiesić je na ścianie, np. tą Milo Manary 😉

Moim zdaniem X-Meni zasłużyli na dużo lepszy tort z okazji półwiecza. Miało być z pompą, a wyszło… cóż pompy nie było.

Paweł

Share This: