Darth Vader jest jedną z najbardziej ikonicznych postaci współczesnej popkultury. Ma w sobie niesamowity potencjał fabularny i dlatego autorzy książek czy komiksów nieustannie poświęcają mu uwagę, a nierzadko też osobne dzieła. Darth Vader i zaginiony oddział jest jedną z takich pozycji, ale w tym wypadku na nic się zdała marka tytułowego bohatera.
Darth Vader i zaginiony oddział twórców komiksów
Uwielbiam postać Anakina Skywalkera i jestem wyznawcą Ciemnej Strony Mocy, dlatego między innymi sięgnąłem po ten komiks. Na wejściu powitało mnie bardzo mocne uderzenie, byłem zachwycony. Pierwsza plansza przedstawia coś w rodzaju mieszanki wspomnień i wizji Vadera, kiedy Padme jeszcze żyła, a na drugiej widzimy Sitha w trakcie montowania jego cybernetycznych kończyn i zbroi. Z tych dwóch pierwszych stron emanował ból bohatera, dobitnie pokazana była jego tragedia. Nie doczekał wychowywania dzieci razem z ukochaną, zamiast tego lata teraz po galaktyce i dokonuje mordów ku chwale Imperium. Ta scena zapowiadała kawał dobrej historii. Skoro ktoś tak dobrze czuł główną postać, spodziewałem się czegoś zapadającego w pamięć, ale to już koniec. Poza tymi początkowymi kadrami nie ma w komiksie nic ciekawego. Mam wrażenie, że Darth Vader i zaginiony oddział to opowieść zaczęta przez kogoś, komu potem odebrano stery, a na jego miejsce wstawiono zespół twórców z łapanki. Scenariusz jest średni. Strona wizualna jest beznadziejna.
I Lord Sithów dupa, kiedy ludu kupa
Nie wystarczy wybrać popularną postać na głównego bohatera, żeby stworzyć dobrą opowieść. Niestety Darth Vader i zaginiony oddział nie oferuje wyrazistych bohaterów poza tym jednym z okładki. Nawet znajomość filmów i Expanded Universe nie poprawia wrażeń z lektury. Imperator jest sportretowany jako średnio zaradny, ale zarozumiały przywódca o wyglądzie pedofila. Uwikłani w przedstawione wydarzenia mieszkańcy odległej galaktyki ani nie przyciągają, ani nie odpychają, ich losy na pewno nie chwytają za serce. A klony, jak to klony, za bardzo się nie wyróżniają. Czytając ten komiks po prostu chciałem dobrnąć do końca. Vader wyruszył na misję zleconą mu przez Imperatora, ale działał według własnego planu. Mistrz zgodził się na to chyba tylko dla dobra fabuły. Mroczny Lord Sithów przedzierał się zatem z kadru na kadr, od czasu do czasu targany bolesnymi wizjami, aż dotarł do ostatniej strony i po raz kolejny ukląkł przed Imperatorem, czekając na dalsze rozkazy. Ostatecznie tytułowa postać jest tak charakterystyczna, a moja sympatia do niej tak duża, że nie narzekałbym na scenariusz. To mógłby być dobry komiks, gdyby rysunki nie pogrzebałyby go jak Vader Anakina.
Nie taki Vader straszny, jak go źle malują
Komiks jest połączeniem słowa i obrazu. Natomiast Darth Vader i zaginiony oddział jest przykładem na to, że to połączenie nie wypada dobrze, jeśli jeden z elementów jest do bani. Za rysunki odpowiada Rick Leonardi. Radzę zapamiętać to nazwisko i już temu panu nie ufać. Potężni, władający Mocą Sithowie zostali narysowani bardzo niedbale, przez co wyglądają momentami karykaturalnie. Gdyby chociaż głównego bohatera, mam wrażenie mającego ciągnąć komiks do góry, narysować z należytą starannością, odbiór całości mógłby być lepszy – ale to nie wszystko. Postacie rzadko kiedy mają czytelną mimikę, a szczegółów na dalszych planach próżno szukać bo na pierwszych jest co najmniej oszczędnie. Tła z reguły brakuje, a jeżeli jest, to ogranicza się do paru kresek. Cieniowanie częstokroć jest wykonane nie poprzez nałożenie innego koloru, ale poprzez wykropkowanie (Serio? Robimy to jeszcze w XXI wieku?). Do tego najdziwniejszy element wyliczanki. Wszelkie wybuchy, odrzuty z silników statków kosmicznych, a szczególnie wystrzały z blasterów wyglądają jak porozrzucane po kadrach kolorowe klocki – im jest ich więcej, a momentami jest ich sporo, tym gorzej. To naprawdę psuje wrażenie, nie da się odbierać tego komiksu poważnie. Darth Vader i zaginiony oddział bardzo mnie zawiódł, męczenia się przy takich rysunkach nie polecam nawet najzagorzalszym fanom.
Konrad
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.