Dracula – wywiad z wampirem
KBOOM kolejny raz zaskakuje nas komiksem, który oprócz swoich oczywistych walorów dotyczących zawartości, świetnie też wygląda. Śmiało nazwałbym to linią de luxe tego wydawnictwa. Tym samym polski, mały przedsiębiorca udowadnia, że można, a obietnice nie muszą się kończyć na butnych zapowiedziach, ktore w dodatku są bez pokrycia. Po zniewalająco wydanym Klausie, w katalogu wydawcy znalazł się kolejny ślicznie wydany komiks, ze znanym nazwiskiem na okładce. W rękach trzymam album z czerwonym napisem, z rysunkami samego Mignoli.
Coppola
W zapowiedziach komiksu, o którym mowa, zgrzytało mi jedno słowo. Adaptacja! Wszelkiego rodzaju przekładek z jednego medium, na inne nie znoszę. W większości przypadków jest to dla mnie zwyczajna strata czasu. W wyniku prac otrzymujemy ten sam produkt, tyle że w innym opakowaniu. Tyczy się to niemal wszystkiego od ekranizacji książek, czy komiksów, poprzez adaptację w drugą stronę. Od razu przypomina mi się, jak niemiłosiernie wierciłem się na krześle, gdy tuż po przeczytaniu lektury oglądałem Krzyżaków i jak podgryzałem wargi na myśl, ile wydarzeń nie zmieściło się do filmu. Adaptacja rządzi się swoimi prawami, uwzględniając ograniczenia danego medium. Zawsze też pozostaje pytanie, czy oddawać scenariusz wiernie, czy pozwolić sobie na interpretację. Niezależnie od wyboru twórców, za każdym razem jestem niezadowolony. Dlatego to zazwyczaj wybieram jedno z medium, na którym ukazał się dany materiał, nawet jeżeli dane jest mi widzieć tylko przekład. Oryginał w takim przypadku pomijam.
Dracula
W przypadku Draculi, mamy do czynienia z filmem bardzo znanym, choć nakręconym już prawie dwie dekady temu. Uznane dzieło błyszczy znanymi nazwiskami. Coppola, Reeves, Hopkins, Oldman, Ryder – szczena opada. Film robi wrażenie, nawet po tylu latach, zaskakuje mądrym potraktowaniem wampirycznego tematu i legend o hrabi. Nie jest to zwykła siekanka z potworami wysysającymi krew, a niezwykle dramatyczna, uczuciowa i rekleksyjna opowieść o człowieku zaprowadzonym na krawędź, z wybrzmiewającym uczuciem do drugiej osoby. Na korzyść wyróżniają się zdjęcia, kamera czeka, odwraca wzrok, by zaskoczyć nas detalami. Oglądając film, często zdajemy sobie sprawę, że zwracamy uwagę na wydarzenia w teatrze cieni, postacie zaś są już w zupełnie innym miejscu. Nie zachęcająco zabrzmi zatem fakt, że Roy Thomas stworzył wierną adaptację filmu z 1992 roku. Ponad dwugodzinnego dzieła nie udało mu się wepchnąć na 138 stron, czasem coś w scenariuszu kuleje, sugerując niedopowiedzenie. Czy zatem warto sięgać po komiks, skoro zna się już to epokowe dzieło, jakim jest film?
Film vs. Komiks
Odpowiedzią na to pytanie jest imię i nazwisko autora rysunków, którym jest …Mike Mignola. Twórcę znamy i kochamy za Hellboya, w momencie gdy rysował Draculę jego najbardziej znana kreacja, miała dopiero nadejść. Adaptacja filmu Copolli niewątpliwie otworzyła mu kilkoro drzwi, bo to rysownik nadaje Draculi nową jakość. Wizualnie jest tu już bardzo blisko tego, co pokaże w swojej autorskiej pozycji za dwa lata. Poza jednym szczegółem, Dracula jest komiksem czarno-białym, czasem aż coś w środku się rozdziera z pragnienia, aby popłynęła chociaż jedna jaskrawa, czerwona stróżka krwi. Artysta napracował się intensywnie, oddając mroczny charakter opowieści. Jego uproszczona kreska pasuje tu doskonale, reszta szczegółów chowa się w cieniu ciemnych plam. Niech działa wyobraźnia. Doskonale też został oddany teatr cieni, w którym opanowanie rządzy krwi jaką wykazuje się tytułowy wampir, nie dotyczy rzucanego przez niego na ścianę konturu. Ten żyje swoim życiem i obrazuje to, co się dzieje we wnętrzu postaci. Dzięki temu ilustracje ogląda się z zapartym tchem, na końcu opowieści wydając jedynie westchnienie. Wow.
Mówiłem o znanych aktorach, występujących w filmie. W adaptacji komiksowej rysownik pozwolił sobie na lekką interpretację. Owszem, postacie zostały zarysowane zgodnie z zamysłem unoszącym się nad filmem. Jednakże twarze zostały zmienione, dzięki czemu w komiksie nie zobaczymy, chociażby twarzy człowieka drewno. Uf, dzięki Bogu. Chociaż z drugiej strony tracimy zimne, maślane oczy znane z Milczenia owoc, oraz przyśpieszającą tętno lico przywodzące na myśl Przerwaną lekcję muzyki. Ciutkę może jednak szkoda. W pełni zrozumiały zabieg pozwolił oddalić się troszkę od oryginału. Na koniec, odpowiadając wprost na pytanie, czy warto sięgnąć po komiksową adaptację Draculi, jako zaciekły przeciwnik wszelkiego rodzaju przekładek, odpowiem przewrotnie — warto!
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.