ElfQuest. Tom 1 – recenzja
ElfQuest to nowość w katalogu wydawnictwa Amber, które to do tej pory zajmowało się głównie książkami (logo znam doskonale, bo pod koniec podstawówki zaczytywałem się w wydawanych przez nich horrorach). Niby ta sama gałąź, więc nie powinno być problemu. I o ile to przy Niewidzialnej Republice (o której na naszym blogu już wkrótce) pojawiają się komentarze dotyczące niedociągnięć (zwłaszcza jeżeli chodzi o rozłożenie tekstu w dymkach), tak w tym przypadku, w mojej głowie gdzieś do połowy tomu pojawiało się pytanie. „Czy aby dobrze dokonano wyboru tytułu?”.
Początek ElfQuest jest toporny niczym budynek Świątyni Opatrzności. W krainie bezmyślnych, małpowatych ludzi nagle dzieje się najdziwniejsza rzecz na świecie. Z nieba spada zamek, z którego po chwili wychodzą piękne i pachnące elfy. Przestraszone i bezrozumne ludzkie istoty po chwili osłupienia rzucają się na przybyszów, dziesiątkując ich szeregi. Elfy uciekają w las, a konflikt jest kontynuowany przez dziesiątki lat. Nikt nie sili się na zadanie sobie pytania, po co to wszystko. Może dlatego, że nie ma żadnych przesłanek do tego, aby ludy biły się między sobą. Całość podsyca warstwa graficzna. Mdła, skupiająca się na konturach, stroniąc od przedstawiania perspektywy i tła. Sprawy nie poprawia fakt, że komiks jest czarno-biały, co w przypadku wypacykowanych elfów ma ogromne znaczenie (Conan by sobie poradził bez amarantowej apaszki). W połowie tomu zacząłem się drapać po głowie ze zdziwienia. Po co komuś taki komiks?
Może trzeba było zacząć od pytania. Co to ten ElfQuest? Okazuje się, że tworzony jest od 1978 roku przez Wendy i Richarda Pini i jest najdłuższą, niezależną, komiksową serią fantasy. Co ciekawe, pomimo że na okładce widoczne jest logo Darkhorse Comics, publikacją zajmowały się też i inne wydawnictwa, że wymienię kolosów z Marvelem i DC na czele. W 2018 roku powstał Final Quest, kończąc 40-letnią przygodę wydawniczą, a wszystko, co zostało wypuszczone do 2014 roku, można (za darmo) przeczytać w internecie. No cóż, teraz to zaczyna mieć sens. Dzięki wydawnictwu Amber będziemy mogli przeczytać wszystko po kolei. Niestety początek jest dosyć niefortunny. Gdyby nie obowiązek recenzencki oraz fakt, że elfy jeżdżą na wilkach, odłożyłbym omawiany komiks i więcej do niego nie wracał.
Czy zatem można odpuścić sobie pierwszy tom i poznawanie świata ElfQuest zacząć od drugiego? Nie do końca. Są przynajmniej dwa powody, aby tak nie robić. Pierwszy jest taki, że poznajemy postacie z elfiego uniwersum, najważniejszym z nich jest Siekacz, przewodnik leśnego plemienia jeżdżącego na wilkach. Pośród stron dramatu pojawiają się też ludzie (brzydcy i oszołomieni nienawiścią), trolle (których wielkie nosy zdobią liczne brodawki) oraz drugie plemię elfów, żyjące wśród gór. I tu pojawi się drugi powód, dla którego warto sięgnąć po omawiamy tom. Uczuciowy trójkąt, w którym dwóch twardych niczym diament urwipołciów (jeden z wilczego, drugi z górskiego plemienia) starają się o względy tej samej dziewczyny. Przepięknej elfki imieniem Leeta, będącej też uzdrowicielką, która zupełnie nie może się odnaleźć w nowej sytuacji. Żadnemu z chłopaków też nie ułatwia, wodząc ich za nosy. Lekko telenowelowato, ale interesująco.
Zmienia się też kreska, niestety do końca tomu wizerunek elfów mnie nie przekonuje. Przedstawiani są jako uśmiechnięte stworzonka, które wyskoczyły z kolorowych bajeczek dla dzieci. Można było im nadać dużo drapieżniejszy wygląd, ale to zdaje się, do końca serii się nie zmieni. Za to w kwestii detali rysunków oraz mnogości kresek zaczyna się poprawiać, a od strony nr 65, na której zaczyna się epizod zatytułowany Wyzwanie, trafiają się plansze, na które przyjemnie popatrzeć. Kontury uzupełniane są coraz gęstszą pajęczynką tuszu i to jest coś, co ja w komiksach lubię.
Możliwe też, że początkowe zniechęcenie wynika z faktu, że zwyczajnie potrzebowałem trochę czasu, aby zaznajomić się z postaciami. Tom uzupełnia wspomnienie o ojcu Siekacza i tu dostajemy rasowe fantasy niczym z opowieści o barbarzyńcach. Plemię wilczych jeźdźców zmierzyć się musi z potworną szkaradą, niestety nie wszyscy wyjdą z tego cało, część żyć już będzie tylko w opowieściach i pieśniach pozostałych. Pozostaje mi skwitować lekturę jakimś trafnym stwierdzeniem. Cóż, czuję się zaciekawiony. Na pewno nie przeczytałem najlepszego komiksu w swoim życiu, ale wiem o wiele więcej o ElfQuest niż tydzień temu. Może dowiem się jeszcze trochę. Zobaczymy.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Amber za udostępnienie egzemplarza do recenzji.