Frontier

Frontier

Patrzenie w gwiazdy ma w sobie coś magicznego, zapierającego dech, zniewalającego. Jedni widzą piękno, inni patrzą naukowo, bo w związku z podróżą światła na ogromnych odległościach zobaczyć można zjawiska z przeszłości, ale są też tacy, którzy dostrzegają tam tylko pieniądze. Wystarczy podlecieć i sobie wziąć. Frontier to spojrzenie w przyszłość, być może bardziej bliską niż odległą, skupiającą się na kilku wątkach czekającego nas rozwoju.

Kasa, kasa, kasa

Akcja rozpoczyna się na Ziemi, ale nie jest to ta nasza, dobrze znana niebieska planeta, tylko bardzo podobna, co pokazuje schemat układu słonecznego. Singelin zostawia jednak znaną nazwę, aby odbierać rozważania jako coś, co dzieje, lub może się wydarzyć na naszym podwórku. O, choćby nietrudno sobie wyobrazić, że gdzieś na naszym globie swoją działalność naukową prowadzi naukowczyni bardzo podobna do Ji-soo. Niezwykle inteligentna, pragnąca wiedzy, poznawania wszechświata, ale jej pracę przejmuje korporacja, która chce zaprzęgnąć cudowne rozwiązanie techniczne do zarabiania pieniędzy.

Frontier

Jak się robi kasę we Frontierze? Wydobywając surowce z czegokolwiek i gdziekolwiek się da. Cywilizacja, którą poznajemy w tym komiksie, rozwinęła się na tyle technologicznie, że może dotrzeć w dowolne miejsce w układzie, przez co walka między ogromnymi korporacjami stała się na tyle zawzięta, że dochodzi do ostrej rywalizacji i zbrojnych konfliktów. Tu nie ma żartów, tylko potyczki uzbrojonych po zęby bojówek, najemników na zlecenie i kosmicznych piratów.

Śmiecie na orbicie

W ten to sposób poznajemy drugą bohaterkę, Camine, dziewczynę o różowych włosach, która w akcji traci rękę. Zapewne znacie to z życia, czasem musi dojść do mocnego wydarzenia, aby coś do nas w końcu dotarło. Dociera też w końcu do niej. Postanawia zmienić swoje życie i mimo że technologia jak najbardziej na to pozwala, wkracza w nowe życie bez protezy. Tu pojawia się ekologiczny wątek bałaganu w kosmosie, który już w tym momencie jak najbardziej nas dotyczy. Orbita jednej z planet układu we Frontier jest tak zaśmiecona, że trudno polecieć w kosmos nie wpadając na jakiś złom. Maszyna do zabijania, jak mówi o sobie Camine, postanawia zrobić coś dobrego. Chcesz zmienić świat (czy wszechświat) zacznij od siebie, mimo że jedna osoba dbająca o porządek to tak naprawdę kropla w morzu potrzeb.

Frontier

Trzecim bohaterem jest żyjący na stacji wydobywczej Alex, na którą w końcu zostaje zesłana Ji-soo (zbyt długi język, to nie jest coś, co korporacje lubią). Tu Singelin dokłada jeszcze kilka wątków. Pierwszy, bardzo interesujący to przyjrzenie się na efekty długotrwałego przebywania w kosmosie. Kosmitami nazywani są tu ludzie, którzy nie urodzili się na żadnej planecie, wychowywali się i żyli w pełni w przestrzeni kosmicznej. Co prawda na stacjach panują warunki sztucznej grawitacji, a na siłowniach można dbać o to, aby mięśnie nie zanikały, ale widać już, że organizm człowieka przystosowuje się i ogranicza choćby budowę kośćca. Alex, przybysz z gwiazd na planecie doświadcza zachwytów, jakie towarzyszyłyby nam w odkrywaniu kosmosu, ale jego organizm nie jest przystosowany do naturalnego środowiska, przez co ociera się o śmierć.

No i jest jeszcze… Wolverine!

To, w jaki sposób Alex postrzega rzeczywistość i w jaki sposób dba o napotkaną małpkę Goro (bohater numer cztery albo chociaż trzy i pół) bardzo przypomina mi Wolverine’a. Zresztą chłopak jest dość owłosiony, niezbyt dokładnie się goli i całkowicie mu odbija, gdy dowiaduje się, że korporacja, dla której pracuje, prowadzi eksperymenty na zwierzętach. Stąd też niespodziewana obecność małej małpki na stacji, bo pracownicy nie mogą mieć żadnych zwierzaczków, co tylko podkreśla klimat trzymania ludzi w klatkach, które trudno nazwać domem.

Frontier

W końcu te dość twarde wątki z różnych nurtów science fiction się krzyżują, bohaterowie wpadają na siebie i rozchodzą dopiero pod koniec. Najbardziej zaskakująca w tym albumie jest narracja graficzna. Właściwie widząc sam powyższy opis, spodziewać by się należało realistycznej kreski, żywych kolorów połyskujących na kredowym papierze. A tu jest… inaczej. Singelin włada stylem zbliżonym do chibi, postacie są ultra zdeformowane, ciała pomniejszone, a głowa powiększona, przez co postacie wydają się bardzo słodkie. Oczy rysowane są jako kropki, co gra z sympatycznym wyglądem postaci. Za to technologia jest skomplikowana, brudna, a często recyklingowana z jakiegoś złomu. No i przedstawiana bardzo szczegółowo. Świetnie to wygląda w dużym formacie i na papierze offsetowym, barwnie, ale bez przejaskrawienia.

Muszę przyznać, że z początku przeszkadzał mi ten rozdźwięk, między treścią a warstwą graficzną. To uczucie nasilało się i nikło, jak po sinusoidzie i dopiero gdy w pełni poznałem postacie, to całkiem znikło. Zresztą w drugiej części spory fragment komiksu jest naiwny w swojej prostocie, choć autor w dialogach to komentuje, że wcale to nie jest coś złego. Na szczęście wątek ekologicznej komuny nie jest ostatnim, bo przed finałem przeszłość dosięga bohaterów, przez co zakończenie jest dynamiczne, dramatyczne, a miejscami brutalne. Dopiero na sam koniec następuje wyciszenie i spojrzenie w gwiazdy. Najbardziej podoba mi się chyba odwrócenie perspektywy i patrzenie na planety, tak jak my patrzymy teraz na gwiazdy. Z zadziwieniem, z pragnieniem poznania i marzeniem wybrania się tam, któregoś dnia, choć nadal nagromadzenie wątków jest świetne, przez co w żadnym miejscu nie ma nudy i w każdej części albumu znaleźć można coś nowego.

Scenarzysta: Guillaume Singelin

Ilustrator: Guillaume Singelin

Wydawnictwo: Nagle Comics

Format: 220×312 mm

Liczba stron: 200

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Share This: