God Country – Donny Cates

Nie bez powodu umieściłem w tytule nazwisko scenarzysty recenzowanego komiksu. Donny Cates to ostatnio w światku komiksowym prawdziwy superstar, który może przyciągnąć uwagę nawet bardziej niż tytuł jego debiutu w wydawnictwie Image. Obecnie pisze dla Marvela same dobre albo bardzo dobre serie. Mało rzeczy liczy się teraz bardziej niż jego letni event Absolute Carnage.

Donny Cates mieszka ze swoją żoną, kotem i setkami książek w Austin, w Teksasie. To właśnie w Teksasie umiejscowił akcję swojej miniseriij God Country. Do miasta zbliża się ogromne tornado, ale to nie jest jedyny problem Roya i jego rodziny. Roy opiekuje się swoim chorym na Alzeimera ojcem. Stary Emmet nie pamięta najbliższych, wobec których bywa agresywny. Jest sporym ciężarem, ale i zagrożeniem. Wszystko się zmienia, kiedy wraz z burzą zjawia się magiczny miecz, którym nowym właścicielem staje się schorowany starzec. Emmet odzyskuje pamięć w ręku dzierżąc lgendarny artefakt, po którego wkrótce zgłosi się poprzedni właściciel.

W tym przepięknie narysowanym akcyjniaku fantasy pojawiają się kosmiczne stwory, zombie, inne wymiary, gadające miecze, bogowie i inne nadprzyrodzone zjawiska. Tak naprawdę są oni jedynie nośnikami najbardziej ludzkich uczuć, słabości i pragnień. Kosmiczna opowieść z teleportami i wybuchającymi światami jest jednocześnie bardzo dobrą obyczajówką. O przemijaniu, starości i pogodzeniu się ze stratą. Uwielbiam, kiedy wyobraźnia autora tworzy abstrakcyjną mitologię i barwne ozdobniki, których odgarnianie na bok jest niezwykle przyjemne i stymuluje nasze zmysły. Kiedy jednak przebijemy się przez kolorowe dodatki, zostajemy wciągnięci w poruszającą historię o grupce ludzi. Grupce ludzi niedoskonałych, pełnych problemów, którzy miotają się pomiędzy trudnymi decyzjami niełatwego życia dnia codziennego. Moment wyzdrowienia seniora rodu wydaje się zapoczątkować dla odmiany trochę pozytywnych i pełnych nadrabiania straconego czasu chwil. Emmet może w końcu poznać synową i wnuczkę, a Roy dogadać się z własnym ojcem. Wiadomo jednak, że relacja syn – ojciec do najprostszych nie nalezą, nawet przy zdrowych zmysłach.

No i o to tu głównie chodzi. O relacje, o ludzi, o ich szczere zamiary, o potrzeby prosto z serca, o rzeczy, które chce się za bardzo, a nie zawsze warto. Bo najważniejsze to umieć się zatrzymać, porozmawiać i zaakceptować życie takim, jakie jest. A Roy, Emmet i reszta postaci rozmawiać za bardzo nie potrafi. Łatwiej się teleportować między wymiarami i machać magicznycm 3,5-metrowym mieczem, prowokując wydarzenia przynoszące nie zawsze pozytywne konsekwencje.
Nie wiem, czy Cates przemycił tu własne doświadczenia z ojcem, ile rzeczy zrobił intencjonalnie, ale jest tu naprawdę sporo warstw i rzeczy, które mnie naprawdę dotknęły. Jako syna, ojca, fana fantastyki, sztuki komiksowej czy osoby wrażliwej na ludzkie dramaty. Co ciekawe historia Roya i Emmeta nie jest tutaj jedyną wartą uwagi relacją. Tyle samo dramatu i typowego „daddy issue” można zaobserwować u bóstw z innych wymiarów. Niedoskonałości ludzkiego współżycia jak na niecałe 170 stron jest tu naprawdę sporo. Warstw do okrywania również.
Jeśli nie z tego powodu to napewno z racji świetnych rysunków Shawa i jeszcze lepszych kolorów Wordiego, sięgnę po pięknie wydany przez KBOOM komiks jeszcze pewnie niejeden raz. Artyści mimo kosmicznej skali i rozbuchanej akcji gdzie boski dziadzia z brzuszkiem walczy z kilkumetrowym bogiem, stworzyli wiarygodny świat. Uwielbiam zagubienie i pełne emocji twarze bohaterów, szczególnie wypisane na twarzy zwykłego chłopaka Roya, który kocha rodzinę i najważniejsze jest dla niego bezpieczeństwo żony i córki. Nasz mający zakola, szczupły, skromnie ubrany bohater nie zawsze wie co robić. Stara się, ale akcje dziejące się przed domem to jednak trochę za dużo. Senior Quinlan również jest zwykłym – jak o sobie sam powiedział z tych łagodniej usposobionych – człowiekiem. Z dnia na dzień staje się jednak bogiem. Elegancko ogolonym, z wpuszczoną w jeansy koszulą. Zakasał rękawy i postanowił zawalczyć o swoją rodzinę. Czy nie posunął się za daleko? Czy pozbywając się Alzeihemera, nie popadł w inne szaleństwo, wiedząc co ma teraz do stracenia? Czy nie był jak ten zburzony dom, szybko naprawiony, ale wciąż trochę jednak popsuty? Historia daje satysfakcjonujące odpowiedzi na te i inne pytania. Zostawia nas z nienachalnym zakończeniem, może zbyt łatwym do przewidzenia, ale dokładającym jeszcze więcej wartych refleksji wartości, jak dziedzictwo, pamięć o bliskich i prawdziwej rodzinnej miłości. Sprawdźcie sami, bo pewnie odkryjecie te rzeczy po swojemu i o to chyba w tym wszystkim chodzi.

God Country to wielokrotnie powtarzana, przekazywana z pokolenia na pokolenie historia. Prawdopodobnie przekoloryzowana i zniekształcona przez lata. Ewoluowała w podkręconą na maksa kosmiczną legendę. Jednak to, co najważniejsze, czyli ponadczasowa i uniwersalna opowieść o ludziach, pozostała niezmienna. Ja również będę opowiadał i przekazywał tę historię dalej. Zachęcał najbliższych, wciskał znajomym. Przepiękne wydanie w grubej oprawie zniesie wiele prób. Jestem pewien, że niczym Valofax, ten kompletny tom małego wycinka komiksowego piękna przemówi do wielu.

Dziękuję wydawnictwu KBOOM za egzemplarz do recenzji.

Share This: