Goldorak

Goldorak

Goldorak to album, który jest listem miłosnym Dorisona do marki, którą uwielbiał w dzieciństwie. Oryginalna manga autorstwa Go Nagaia ukazywała się od 1975 roku, równolegle z anime, które zdobyło ogromną popularność choćby we Francji. Podchodziłem do tego komiksu bez nostalgii, choć wielkiego mecha kojarzyłem z kilku miejsc.

Klasyka w Nowym Ujęciu

Dorison podszedł do tematu z ogromną ostrożnością, wplatając w fabułę klasycznych bohaterów oraz dobrze znane elementy, takie jak baza na Księżycu czy latający, prywatny pojazd. Akcja została jednak przesunięta o kilkanaście lat, tworząc dystans wobec oryginalnych odcinków. Dzięki temu pojawia się ciekawe napięcie – z jednej strony mamy podobieństwa do dawnych wątków, a z drugiej rozdźwięk wynikający z nowych doświadczeń i postarzenia bohaterów.

Goldorak

Wątek fabularny jest niezwykle emocjonujący – rasa obcych, szukająca nowego domu, trafia na Księżyc, a później postanawia zająć Japonię. Decyzja, by nie były to Stany Zjednoczone, jest w pełni zrozumiała. Zamiast prostego podziału na dobrych i złych, szybko pojawia się refleksja, że ludzie postępowali podobnie w czasach kolumbijskich, gdy niemal wybito rdzenną ludność Ameryki Północnej. Obcy stawiają ultimatum: Japończycy mają tydzień na opuszczenie swoich domów. Dokąd mają się udać? Nikogo to już nie interesuje.

Powrót Starych Znajomych

W międzyczasie starzy znajomi zaczynają się gromadzić, formując dawną drużynę. Jak to bywa w takich historiach, czas nie oszczędził wszystkich. Najbardziej widać to po Actarusie, byłym pilocie Goldoraka, który teraz jest zarośnięty, zmęczony i nękany poczuciem winy. To właśnie jego postać sprawia, że cała opowieść nabiera głębi. Struktura fabuły buduje się naturalnie, a jej finał nie sprowadza się jedynie do starcia na siłę, w którym wygrywa ten silniejszy. Zamiast tego, dostajemy bardziej złożoną i emocjonalną konkluzję, z głównym bohaterem w centrum, co dodaje historii większego znaczenia.

Dorison zaskoczył mnie rozwojem akcji. Choć fabuła nieuchronnie zmierza do finałowej rozgrywki, to postacie są na tyle pogłębione, że zakończenie wypada dramatycznie, nie tylko przy eksplozji wulkanu, ale także przy emocjonalnych „fajerwerkach.” Dużo tu refleksji w stylu „ciągła walka nie ma sensu”, co kontrastuje z oczekiwaniami wobec przygodowych seriali, gdzie niemal w każdym odcinku można liczyć na kolejny pojedynek. Licznik ofiar, jakie ma na swoim koncie Actarus, jest znaczny, co prowadzi go do głębokich rozterek i wahań w kluczowych momentach, w których mógłby wygrać.

Goldorak

Kompromis i próba znalezienia pokojowego rozwiązania to kluczowe narzędzia użyte przez Dorisona do zamknięcia fabuły. Dorison doskonale zdaje sobie sprawę, że po komiks sięgną głównie czytelnicy, którzy dziećmi już nie są. Gdyby scenariusz składał się jedynie z elementów przygodowo-bitewnych, byłby zaledwie nostalgiczną laurką, z której spływa melancholia. Może nawet albumem do przeczytania na raz i odłożenia na półkę. Dzięki głębszym wątkom emocjonalnym, Dorison unika tego ryzyka, tworząc coś, co pozostaje w pamięci na dłużej.

Zgrany kolektyw graficzny

Przy tym komiksie pracował czteroosobowy zespół graficzny, w tym jeden kolorysta, który musiał być naprawdę zgranym kolektywem, bo całość jest spójna i wykonana na jednolitym, wysokim poziomie. W dodatkach można poczytać o ich pracy i użytych narzędziach, które umożliwiały symultaniczną współpracę (ach, ten XXI wiek!). Dzięki temu możemy cieszyć się ponad 100-stronicowym albumem z zachwycającymi rozkładówkami, stonowanymi kolorami, które nie rażą oczu, oraz dynamiczną kreską, świetnie oddającą rozwałkę i pojedynki. Niektóre kadry, zwłaszcza te z pierwszej części, mogłyby spokojnie funkcjonować jako samodzielne ilustracje w formacie amerykańskim.

Goldorak

Jednym z nielicznych elementów, do których można się przyczepić, jest kadr z ręką trzymającą „żabkę” podczas wieszania szyldu. Naprawdę nie mam pojęcia, do czego ten klucz miałby posłużyć w tamtej scenie. Co do okładki – jest w porządku, ale osobiście wolałbym coś mniej klasycznego. Obecny układ mocno kojarzy mi się z serią dla dzieci, jak „Giganci” (zajrzyjcie tu – KLIK). Zdecydowanie przydałoby się tu więcej mroku, zwłaszcza że w środku komiksu znalazło się kilka naprawdę mocnych grafik. Najbardziej podobała mi się próbna okładka autorstwa Yoanna Guillo i Denisa Bajrama. Mroczna i zaciekawiająca – miała w sobie to, czego brakuje wersji finalnej.

Interesujące dodatki

Dodatków jest naprawdę sporo, a całość zaczyna się od listu Dorisona do Go Nagai. Warto się w niego wczytać, ponieważ płynie z niego gorąca miłość do Goldoraka. Możliwość stworzenia komiksu o tym bohaterze była dla scenarzysty spełnieniem marzeń. Podziękowania dla autora mangi wiele mówią o tym komiksie, bo rzeczywiście można odnieść wrażenie, że Dorison trzyma w ręku swoją ukochaną zabawkę. Wspomina znane wątki, ale jednocześnie tworzy nową przygodę.

Goldorak

Dalej w dodatkach znajdziecie opis procesu tworzenia komiksu. Na mnie największe wrażenie zrobiły strony w czerni i bieli. Z całym szacunkiem dla pracy kolorysty, który wykonał świetną robotę, rysunki spokojnie dałyby sobie radę bez kolorów. Oczywiście kolory podkreślają aspekt widowiskowości, co z pewnością przyciąga młodszych czytelników.

Scenarzysta: Denis Bajram, Xavier Dorison

Ilustrator: Denis Bajram, Brice Cossu, Alexis Sentenac

Kolory: Yoann Guillo

Tłumacz: Paweł Łapiński

Wydawnictwo: Elemental

Format: 215×290 mm

Liczba stron: 168

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

Share This: