Gun Honey. Krew za krew. Tom 2
Zabójcza i piękna Joanna Tan powraca. Po dynamicznym i zwartym otwarciu Charles Ardai i Ang Hor Kheng wyprowadzają kolejne, szybkie uderzenie. Gun Honey. Krew za krew to druga czterozeszytowa miniseria, nie ma zbyt wiele miejsca na żadne czcze gadaniny. Zresztą i tak liczy się tu tylko akcja i wystawne lokacje. Niewymagający komiks na wakacje? Oj tak. Czy to źle? To zależy.
Co w artykule?
Niebezpieczne dziewczyny i nagie giwery (albo na odwrót)
Joanna Tan jest ładna, ale i niebezpieczna. Giwery grają tu ważną rolę, ale pojawia się też groźny narkotyk. No i bohaterka azjatyckiego pochodzenia korzysta ze swoich wdzięków. W pierwszym tomie zajmowała się dostarczaniem broni w niedostępne i pilnie strzeżone lokacje (więcej tu – klik), pojawia się i tym razem taki motyw, ale dopiero pod koniec i tylko by doprowadzić do rozwiązania. Wokół czego obraca się fabuła? Jest deko zemsty, wrabiania, bo Joanna zostaje niesłusznie oskarżona o morderstwo, jest też trochę grubszej intrygi i wyprowadzenia wątków pod trzeci tom.
Co jest lepsze od pięknej kobiety z giwerami? No oczywiście! Dwie piękne kobiety z giwerami i to najlepiej walczące ze sobą. Oczywiście ja nie mam nic do przyjemnych akcyjniaków, czasem miło coś takiego wziąć do ręki i zwyczajnie się odmóżdżyć i to, co wystarczy do niezłej rozrywki w Gun Honey. Krew za krew jest. Tylko brakuje mi czegoś, co wywołałoby u mnie efekt „WOW!”. Po wtargnięciu na plan filmowy Conana uśmiechnąłem się szeroko, ale jednak to trochę mało.
Gdy obrazki to za mało
Niby są pół (albo i nawet całkiem) nagie dziewczyny i oprócz tych narysowanych pojawia się jeszcze cosplayerka Tabitha Lyons, pokazując to i owo w dodatkach (w tym jest zdjęcie w niewolniczym stroju Lei) i na wariantach okładkowych. Pewnie kręciłoby to czternastolatków, gdyby nie był to komiks tylko dla dorosłych. Aha bezpośredniej sceny seksu tym razem nie ma, ale wprawione oko wyłowi to i owo.
Bohaterce pomaga federalny wyglądem przypominający Johna Constantine’a. Nadal nie trafia do niego, że prochowiec wcale nie działa jak kamuflaż, każdy potrafi stwierdzić, że jest gliną, no ale może i o to chodzi. Chociaż w pracy pod przykrywką raczej to przeszkadza, tak samo, jak i w akrobacjach wykonywanych od lewej do prawej przez obie strony, które (aby dodać im impetu) są pochylane przez rysownika i biegną często po skosie. Plansze są całkiem w porządku, nie ma tym razem jakiś zgrzytów w perspektywie, ale znowu nie ma czegoś, co by jakoś szczególnie mnie zachwyciło. Zaskoczył mnie jedynie zatrzymany kadr ze schwytaniem przelatującej Joanny, tak jakby ważyła tyle, co piórko, tudzież Filippa miała tyle siły co She-Hulk.
Szybko, dynamicznie i efektownie
Strzelaniny, wybuchy, pościgi na ziemi i w powietrzu. Szybkie samochody i opancerzone, mobilne twierdze. Jeżeli lubicie Jamesa Bonda i/lub chcielibyście poczytać o jego damskiej wersji, Gun Honey. Krew za krew to komiks dla was! Brubaker, który na tego typu opowieściach to się przecież zna, zapewnia na okładce, że jest to „kryminał noir najwyższej próby”, co osobiście mnie jednak trochę dziwi, bo ja umieściłbym go conajwyżej lekko powyżej średniej. Nie chcę za bardzo hejtować tego komiksu, bo przecież chodzi w nim głównie o rozrywkę, ale nawet w tym gatunku można osiągnąć więcej niż szczucie częściami ciała.
Aha, no niby przyjemna jest ta gra słów w tytule, tworząca ruch między miodkiem i cukiereczkiem (tudzież skarbkiem), ale konsumowana jest na okładce bardzo dosłownie, więc znowu. Każdemu taki deser, jaki lubi. Ja się tym razem przesłodziłem.
Scenarzysta: Charles Ardai
Ilustrator: Ang Hor Kheng
Kolory: Asifur Rahman
Tłumacz: Mateusz Lis
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Gun Honey
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 112
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo