Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy
Cieszę się, że dnia zaczęło przybywać. Nie cierpię, gdy jest tak ciemno za oknem, gdy wstaje się i kładzie spać. Bywało gorzej, kiedyś pracowałem na zmiany, z czego ta nocna oznaczała cały tydzień w ciemnościach. Gdyby jeszcze tylko spadło trochę śniegu, a tu pech. Zima z temperaturą na plusie, kto to widział. Bez odrobiny światła wszystko traci swoje barwy. Dlatego to ze sterty wstydu wyciągnąłem komiks, który miał mi dostarczyć kolorów. Mowa o Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy. Gruby zielony tom, w środku drużyna w barwnych kombinezonach, obracająca się na karuzeli akcji niby w wielkim wirze. Czego chcieć więcej?
Drużyna Power Rangers zadebiutowała w połowie roku 1993, a do Polski zawitała na szklanych ekranach w 1997. Wielkim fanem drużyny nigdy nie byłem, ale podobnie jak z zespołem Spice Girls, nie dało się ich nie zauważyć. Mimo że w tamtych czasach bardziej interesował mnie leśny black metal rodem z Norwegii, a poprzez zmęczenie materiału przestałem kupować ostatnią moją ukochaną komiksową serię Spawn, na serial o kolorowych bohaterach rzucałem tylko kątem oka. Chwytliwa czołówka okraszona tematem, który pozostawał w głowie na długie godziny. Wartka przygodowa akcja, a to w tempie sztuk walki, a to (gdy to pierwsze to za mało) w rozmiarze robotów, a w punkcie kulminacyjnym jeszcze stawał Megazord (wszystkie boty połączone w giganta wielkości wieżowca). Gdyby drużyna pojawiła się w Polsce trochę wcześniej, na pewno bym za nimi szalał.
Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy
Nie zarejestrowałem zeszytów wydanych przez TM-Semic. W 2006 roku od dawna nie byłem dzieckiem, więc egmontowy Power Rangers Magazyn nawet nie zajaśniał na horyzoncie moich zainteresowań. Pewnie o drużynie zupełnie bym nie pomyślał, gdyby nie szmer w środowisku komiksowym, wokół premiery Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy, przedruku przygód z BOOM! Studios. Jak się już domyślacie, nie sięgam po ten komiks kierowany melancholią, a raczej przez czystą ciekawość. Co ma do zaoferowania grube tomiszcze? Otrzymujemy dwanaście odcinków (jak szaleć, to szaleć, co nie, Egmoncie?) oraz parę bonusowych epizodów i kilka dodatków. Mimo sporej objętości oraz nawet sporego nagromadzenia tekstu, przez komiks przebiega się w dość szybkim tempie, bez zbędnej zadyszki. Akcja, walki, przygoda, tego jest sporo. Czy jest drugie dno? Raczej nie, chociaż gdyby tak popatrzeć przez chwilę na drużynę…
Kolor Twojej osobowości
Nieśmiałość od zawsze sprawiała, że czułem się gorszy od innych, zwłaszcza tych, którzy brylowali wśród towarzystwa, byli lubiani i poważani. Ja raczej trzymałem się z boku, często myślałem, że coś ze mną jest nie tak. Dopiero po latach, po kilku (jedno nie wystarczyło) szkoleniach miękkich, przekonałem się, że nie chodzi o moją konstrukcję. Tu wkraczają kolory, bo jedna z teorii mówi o podziale charakterologicznym na ekstrawertyków (czerwony i żółty) oraz introwertyków (zielony i niebieski). Nie będę teraz wnikał w szczegóły, jeżeli przyjrzeć się drużynie Rangersów, dojdziecie jednak do wniosku, że twórcy musieli zahaczyć o tę teorię. Czerwony to kolor siły, urodzony przywódca. Niebieski to spec od nauk ścisłych i często mózg operacji. W tym momencie orientuję się, że tom Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy jest zielony. Kolor, dla którego najważniejsza jest drużyna.
Tommy to najciekawszy z Rangersów, których przygody znajdujemy w omawianym komiksie. Po pierwsze, jest nieco inny od pozostałych członków drużyny. Po drugie, kieruje Smokozordem, a kto by nie chciał mieć własnego smoka? I po trzecie, biega z mieczem, jeśli to Cię nie przekonuje, to już nic tego nie zrobi. Tom wyraźnie podzielić można na dwie części, typowy zabieg fabularny, aby serię móc sprzedawać jeszcze raz w wydaniach zbiorczych. Po krótkim epilogu wyjaśniającym punkt wyjścia zaczyna się akcyjniak, w którym za czarną harfą, na której grać może tylko największy złoczyńca uniwersum, zasiada Rita Repulsa. Przebiegła wiedźma robi wszystko by zapanować nad światem, a między drużynę kolorowych wojowników zasiać kąkol.
Całość fabuły mógłbym streścić w dwóch, czy trzech żołnierskich zdaniach, ale nie o to chodzi. Choć przyznaję, że po lekturze Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy jestem nieco rozczarowany. Spodziewałem się nieco więcej, może lekkiej dekonstrukcji bohaterów, choć niekoniecznie z takim rozmachem jak w Miraclemanie Alana Moora. Dostajemy mniej więcej to samo, co było serwowane przed laty w serialu, przez co nasuwają się automatyczne analogie. Stroje bohaterów od razu kojarzą mi się z plastikiem używanym przez kostiumografów telewizyjnych (w latach 90. grafika komputerowa raczkowała). Mimo że Hendry Prasetya kreśli rysunki na wysokim poziomie rzemieślnictwa, które mimo wszystko mogłyby spokojnie zostać wydane z pieczątką największych wytwórni takich jak Marvel, DC, czy Image. Aby mnie zauroczyć to za mało.
Może po prostu przez te ciemności mam zły humor i nie potrafię się cieszyć z przejażdżki oferowanej mi przez Rangersów. Nieco rozchmurzyłem się przy dodatkowej historii Przygody Mięśniaka i Czachy, takim nieco innym spojrzeniu na drużynę poprzez wyprowadzenie punktu widzenia gdzieś obok, zmiękczając fabułę i nadając jej nieco humorystycznego tonu. To jednak zdecydowanie za mało, aby zmienić odbiór komiksu. Czy Mighty Morphin Power Rangers Rok Pierwszy może się podobać? Zdecydowanie tak! Czy sięgnę po czerwony Rok Drugi? Mimo zawieszonego punktu akcji, tego jeszcze nie wiem.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zapraszamy na stronę Czas na Komiks!