Morderca znad Green River. Prawdziwa Historia Detektywistyczna
Są takie komiksy, a Morderca znad Green River. Prawdziwa Historia Detektywistyczna jest tego przykładem, które odpychają od pierwszych stron i jest to zabieg całkowicie zamierzony. To, dlatego że w środku znalazł się prawdziwy potwór. Gary Ridgway to jeden z najkrwawszych seryjnych zabójców, z tym że, to nie o nim jest ten komiks.
Co w artykule?
Jensen z drogocennym klejnotem w ręce
Jak wspomina Brian Michael Bendis we wstępie, Jeff Jensen miał w ręku niesamowitą historię do opowiedzenia. Jego ojciec Tom prowadził sprawę Mordercy znad Green River, zidentyfikował go (choć twierdził, że to nauka), brał udział w przesłuchaniach i doprowadził do przełomu. Nie trzeba być znanym na całym świecie scenarzystą, świetnie radzącym sobie z kryminałami, aby zauważyć jaki niesamowity klejnot znalazł się w rękach reportera, który zamierzał wkroczyć do grona twórców komiksów.
Ponury nastrój
Jonathan Case potrafi tworzyć kolorowe grafiki bardzo przyjemne dla oka, ale Morderca znad Green River został zrealizowany w czerni i bieli i to w stylu balansującym na krawędzi nudy. Oszczędna kreska, kadry zalewane tuszem, nie ma wątpliwości, że czyta się kryminał. Jest tu trochę dynamiki, zwłaszcza w scenie otwierającej komiks, z dzieciakiem przebranym za kowboja, wymachującym plastikowymi koltami, ale rysownik głównie skupia się na twarzach i emocjach. Niemniej, gdy czytelnik udaje się z detektywami w teren, dostaje po twarzy okropnością, jakiej dopuszczał się Ridgway.
Nie ulega wątpliwości, że Morderca znad Green River to nie komiks akcji, z widowiskowymi pościgami i strzelaninami. Śledztwo to najczęściej praca przy biurku, tworzenie raportów, choć wizyty w teren i przesłuchania też się zdarzały. Jeff Jensen korzysta też ze sposobności, że znał bohatera osobiście i opowiada o tym, co się działo, po powrocie ojca do domu. Ta intymność pozwala rozumieć tę historię w dużo szerszym kontekście, mimo że po pytaniu, jak w pracy, pada tylko wątłe „nie chcę o tym rozmawiać”, a odreagowanie odbywa się w ciszy przy remontach poszczególnych domowych pomieszczeń.
Historia przedstawiana jest w dość chaotycznych retrospekcjach, na początku odniosłem wrażenie, że to nieprzemyślany zabieg. Później jednak dotarło do mnie, że ma to potęgować uczucie śledztwa, które stanęło w martwym punkcie. Przesłuchiwany zabójca wygląda jak zastraszona zwierzyna, plącze się w zeznaniach, podłapuje sugestie, ale wywodzi policjantów w pole. Wskazywane przez niego miejscówki, w których rzekomo porzucił ciała swoich ofiar, są albo zmyślone, albo zupełnie nie do sprawdzenia, bo stoi tam teraz dom, albo wybudowano drogę.
Komiksowe smaczki
Jeff ma za co dziękować ojcu, nie dziwne że Morderca znad Green River zostało zadedykowane właśnie jemu. Na dodatek wyłowić można parę smaczków komiksowych. Choćby podziękowanie, za naukę czytania za pomocą komiksów z Batmanem. Jest też piękny kadr, podczas przeszukiwania rzeczy osobistych jednego z podejrzanych o morderstwa, który przy okazji jest niepoprawnym zbieraczem, w swojej kolekcji ma też pudło z napisem „komiksy”, które przegląda Tom. Ciekawe co tam znalazł, o ile taka scena miała rzeczywiście miejsce.
Przełom w śledztwie i najważniejsze pytanie
Punktem kulminacyjnym jest przełomowe w przesłuchaniach pytanie Toma, które jest wewnętrznym celem śledczego. Po dwudziestu latach pracy możliwe, że każdy chciałby się dowiedzieć dlaczego. Co spowodowało, że w stronę kobiet, które albo się pogubiły, albo nie miały wyboru, została skierowana tak brutalna przemoc. Odpowiedź siada na wątrobie niczym za tłusta kolacja. W zasadzie jest to historia, którą jeśli mógłbym wybierać, to wolałbym jednak nie znać w takich szczegółach.
Praca jak każda inna(?)
W zasadzie chyba praca śledczego to nie jest praca jak każda, choć w wielu miejscach taką przypomina. Trudno jednak trzymać uczucia w ukryciu, zwłaszcza jeśli czuje się w obowiązku poinformowaniu matki o znalezieniu zwłok jej córki. Całość mogła się zakończyć kadrem, w którym Tom odjeżdża swoim Dodgem Chargerem w stronę zachodzącego słońca, niczym w jakimś rasowym westernie (znalazł się pod koniec żart obrazujący dialog, w którym pada taka sugestia, nie sposób się nie uśmiechnąć), zamiast tego w epilogu znalazł się krótki epizod z odnowienia przyrzeczeń ślubnych rodziców autora, który nadpisać miał niesmak z dziwnego zbiegu okoliczności. Gary Ridgway poślubił swoją pierwszą żonę dokładnie w tym samym miejscu, w którym Tom pobrał się z Charl.
18 grudnia 2003 roku Morderca znad Green River został skazany na karę dożywocia, małe pocieszenie dla rodzin jego ofiar, ale jak najbardziej. Takie jednostki powinno się izolować. Przyznam, że niezbyt dobrze wchodzą mi opowieści oparte na faktach na temat prawdziwych zbrodni, mimo że wlepiałem wzrok w kineskop podczas telewizyjnego Magazynu kryminalnego 997. Jeśli interesują Was takie komiksy, to sprawdźcie też koniecznie Słyszeliście, co zrobił Eddie Gein? (więcej tu – klik).
Scenarzysta: Jeff Jensen
Ilustrator: Jonathan Case
Tłumacz: Konrad Mikrut
Wydawnictwo: KBOOM
Format: 152×229 mm
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Druk: czarno-biały