Myszart w Wenecji – recenzja

Malarstwo przecieka do komiksów siłą rzeczy, choć przecież nie trzeba być mega uzdolnionym, aby tworzyć historyjki obrazkowe. Ot, czasem wystarczy zdolność przekazania informacji za pomocą patyczaków. Grafika jest tak potężna, że nie trzeba wiele. Są też tacy, jak Gradimir Smudja, którzy swoje ilustracje tworzą z wręcz malarskim rozmachem. Każdy kadr to małe dzieło sztuki, nadające się, aby oprawić w ramkę. Taką stylistykę znajdziemy w komiksie Myszart w Wenecji. Tom 2, co by nie napisać o tej pozycji, jest na co popatrzeć.

Myszart w Wenecji

Autorzy kontynuują wyznaczony w pierwszym tomie kierunek działania. Założenie zgodne jest z równaniem: Mysz plus Mozart równa się ART (ang. sztuka). W opowieści Thierry’ego Joora występują antropomorficzni bohaterowie, z których mysz wciela się w rolę sławnego wiedeńskiego muzyka i kompozytora, a wilk w Salierego, konkurenta tegoż na dworze cesarskim. Po ugruntowanej pozycji i rozstrzygnięciu pojedynku na melodię i względy Cesarza, Myszart robi to, co każdy muzyk, aby zarobić na chleb. Rusza w trasę. Jej zwieńczeniem, crescendo i postawieniem kropki nad i ma być występ w Wenecji, u znajomego Salierego, pana Sassina, który nawiasem mówiąc, jest kotem. I to nie byle jakim, tylko grubym, spasionym kocurem, uwielbiającym muzykę. Jak się pewnie domyślacie, kocia natura jest jednak silniejsza niż zamiłowanie do pięknych melodii.

Myszart w Wenecji

Ach, Wenecja. Piękniejszego miejsca do wymalowania stron komiksu panowie nie mogli sobie wymyślić. Jeszcze przed otworzeniem komiksu, w mojej wyobraźni, rozłożystymi kanałami wykwintnie suną już smukłe gondole, a w tle cichutko przygrywa Fennesz, eeee tzn. chciałem powiedzieć kwartet smyczkowy. Co prawda do zilustrowania takiego krajobrazu najbardziej pasowałaby mi technika akwarelowa (delikatna, pociągła, rozlewająca się po kartkach), a nie z deka impresjonistyczne ciapkowanie w wykonaniu Gradimira Smudji. Mimo mojego chciejstwa Myszart w Wenecji cieszy oko i sprawia, że trudno przewraca się kolejne strony. Lekko tylko przeszkadza fakt, że trafiają się strony takie jak ta, na której możemy spojrzeć na tłum zgromadzony na placu św. Marka przed Pałacem Dożów, które do komiksu, oprócz tego, że dobrze wyglądają, nie wnoszą absolutnie nic.

Myszart w Wenecji

Gradimir Smudja zdawał sobie chyba sprawę, że może przyćmić dość delikatny, legendarno-bajkowy scenariusz, dlatego nie zaszalał z kolorami. Troszkę jednak przegiął (w drugą stronę), bo ilustracje wyszły delikatnie za spokojnie. Z dwojga złego, chyba jednak to lepsze. Zbyt ostre kolory sprawiłyby, że Myszart stałby się wydmuszką, piękną i kolorową na zewnątrz, a pustą w środku. Co kryje się pod kolorową skorupką? Tym razem Thierry Joor odciął się nieco od wydarzeń historycznych i lekko zahaczył o podania. Kompozytor spotyka na ulicach Wenecji piękną cygankę, która zaprowadza go do pracowni starego budowniczego instrumentów smyczkowych. Lutnik wysnuwa legendę o tym, jak to wszystko się zaczęło, w jaki to sposób stanął pod ogromnym drzewem, które w ciepłą noc grało na skrzypcach i co doprowadziło do zbudowania przez niego pierwszego instrumentu. Na końcu wyjawia swoje imię, Antonio Stradivarii. Nieprawdopodobne? W bajkach wszystko przecież jest możliwe.

Zwieńczeniem i konkluzją komiksu jest próba zakończenia uczty dla ucha, poprzez konsumpcję genialnego kompozytora. Kot i mysz, w końcu to naturalni środowiskowi wrogowie. Szkoda, że to nie wilk tym razem jest głównym antagonistą. Pozostaje tropić go na stronach komiksu, naszpikowanych różnymi, ciekawymi szczegółami. Np. piękne jest to, że przednią, wewnętrzną część okładki (wiecie, jaka jest nazwa na tę część komiksu?) zdobi ogromny rysunek, zapowiadający wydarzenia podczas kolacji u Sassina. Jak się dobrze przyjrzeć, to brama wznosząca się nad kanałem, widniejąca tuż nad głową Myszarta, wygląda jak rozdziawiona kocia paszcza. Cha, cha, no wyborne!

Myszart w Wenecji

Oko cieszą też ilustracje kanałów, pod powierzchnią których dzieje się tyle samo co i na tafli płynącej wody. Tak też kończy się komiks, gdy na ostatniej planszy eksploduje melodia płynąca spod powierzchni kanału. W tle widzimy most Rialto, który został rzekomo wybudowany przez samego diabła. To nie koniec szalonych szczegółów, po uważnej obserwacji znajdziemy też wystającą z tuby mackę, co potwierdzałoby występowanie w weneckich kanałach morskich potworów, przed którymi przestrzegają mieszkańcy. Zamykam komiks i jestem wdzięczny autorom za tą podróż. Jak to mawiał sławny kompozytor „Aufviedersehen”!

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Opinię o pierwszy tomie Myszarta znajdziecie TU.

Share This: