Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli
Chcesz? Opowiem Ci bajeczkę. A zresztą, co ja się głupio pytam. Oczywiście, że chcesz! Inaczej przecież tu byś nie zajrzał! Wszyscy przecież lubimy wysłuchiwać opowieści. Po to oglądamy filmy, sięgamy po książki i komiksy, a kiedyś jak nie było telewizji przekazywano je najczęściej w formie… no właśnie. Oto jedna z nich: Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli
Co w artykule?
Intro – powitanie zgromadzonych
Oczywiście. Co ja mogę? Z całego łańcucha przekazywania treści, bloger komiksowy to najmniejszy i najmniej wdzięczny trybik. Ja to ewentualnie powiem Wam, że przeczytałem dobrą opowieść i albo mi uwierzycie, albo nie. Koniec. Po co to nadmiarowe wprowadzenie? Ano powód jest prosty. Podobnego zabiegu używa autor omawianego komiksu, stąpając pomału po poziomach fabuły. Od opowieści, która powstała w głowie Sfara (zakładam, że nie tylko ja sięgnąłem po ten komiks, ze względu na nazwisko na okładce), wpadamy na parę wędrownych bardów i dopiero gdy tych dżentelmenów mamy za sobą, przechodzimy do części zasadniczej. Zanim zabrzmi Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli trzeba wysłuchać wprowadzenia.
Pierwsza zwrotka – taka od niechcenia
Joann Sfar oprócz innych zdobytych pasów, to mistrz fantasy. Uwielbiam Donżona i moje serce płacze, że Timof każe czekać na kolejne tomy. Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli to nieco inna liga i nie jest to do końca nagroda pocieszenia, mająca umilić czas oczekiwania, ale u mnie tak niestety działa. Ze wspólnych elementów, oprócz magii i takich tam, mamy bardzo podobną narrację. Taką jakby autorowi niespecjalnie się chciało. Rysunki i czcionka sprawiają wrażenie bazgrołków skleconych na kolanie, elementy fabularne to takie niby śmieszkowanie, polegające na używaniu (wydawałoby się) dość prymitywnych żarcików.
Z tym że ja już znam ten jego styl, to całe „niechcenie” nie ma związku z olewaniem odbiorcy, a zmniejszeniem ciężaru opowieści. Fantasy może być przecież przepełnione epickością, lśniącymi zbrojami, rycerskością i nie wiadomo jeszcze czym. Tu tak nie jest.
Refren – głośny śmiech
Sfar najpierw obezwładnia mnie, zapewniając, że Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli jest, jaka jest, bo autor starał się dostosować treść opowieści, żartów itd. do odbiorcy. Czyli w tym przypadku do mnie. Czy mu się udało? HAHA! TAK! Autor trafia w dziesiątkę za każdym razem. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio śmiałem się w głos przy lekturze jakiegoś komiksu (dobra, sprawdziłem – to było wtedy). Tu tak było, nie ściemniam.
Druga zwrotka – antropomorficzni bohaterowie
W tym komiksie występują antropomorficzne zwierzęta. Jak to w takich opowieściach bywa, postacie przejmują cechy, z którymi kojarzą się poszczególne stworzenia. W związku z tym, że tytułowy bohater to lis, to chytry z niego gość. Jego kumplem jest wilk, a że mam takie nazwisko jakie mam (i jestem z niego dumny) to od razu polubiłem gościa. W jednej ze scen Renart próbuje upiec dzieciaka swojego najlepszego przyjaciela, co jest najlepszym przykładem, z jaką opowieścią mamy tu do czynienia. Życie nie jest przecież lekkie, więc nikt tu się na drugiego nie gniewa. Nawet za takie wybryki.
Coda – najlepsze na koniec
Sfar rozkręca się ze strony na stronę i daje do pieca, w którym pali sam rogaty. Tak to się u francuza składa, że ojcem Merlina jest Diabeł, jego macochą Śmierć, a narzeczoną pisarka (taka nowa profesja, zmieniła końcówkę, bo jest kobietą). Mieliście kiedyś wrażenie, że obiad u teściów to prawdziwe piekło? Ano właśnie. Lis Renart wraz ze swoim druhem wilkiem schodzą do samych czeluści, ale czy uda się im stamtąd wydostać? To, że należy się spodziewać kontynuacji, powinno wystarczyć Wam za małą podpowiedź. Przygoda ubarwiona jest mnóstwem gagów rozpiętych pomiędzy podśmiewaniem się z psowatego wyglądu wilka a pukaniem do czyichś drzwi niczym Jehowi.
Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli – jest i morał
Jak to w bajkach bywa, na końcu musi być morał. Ten jest i tu, a nawet są dwa, dopasowane do poziomów opowieści. Pierwszy tyczy się zachowania wilka. Sami przyznacie. To niesprawiedliwe, że podczas gdy on biega po całej zaczarowanej krainie za przygodami, jego żona siedzi w domu z dzieciokami, a wszystkie obowiązki są na jej głowie. Takim zachowaniem zniesmaczony jest sam opowiadający, ale od razu paruje, że nigdy nie chciał opowiadać o postaciach, które są wzorami do naśladowania. Co innego on sam i jego pomagier, którzy zachowywali się całą opowieść wzorowo (a pokus było, oj było). Wy też bądźcie grzecznymi czytelnikami i lećcie szybciutko dodać komiks Pieśń o Renarcie 1: Mistrz forteli do koszyka. No, trzeba no!
Sylwester