Pożeracze nocy. Pożeraczka nocy. Tom 1
„Pożeracze nocy. Pożeraczka nocy” to pierwszy tom nowej serii grozy autorstwa Marjorie Liu i Sany Takedy, znanego i wielokrotnie nagradzanego duetu odpowiedzialnego za „Monstressę”. Cała seria została zaplanowana na trzy tomy, a pierwszy z nich już robi mocne wrażenie. Ale to coś więcej niż horror pełen mrożących krew w żyłach scen i brutalności — Pożeraczka nocy oferuje także przemyślaną fabułę, bogate w detale ilustracje oraz głębszą refleksję nad tym, co kryje się w mrokach nocy.
Co w artykule?
Realizm w parze z fikcją
Pierwsze, co zaczyna się sączyć z przygaszonych, spowitych mgłą plansz, to treści obyczajowe — typowe zagranie scenarzystów grozy, które sprawia, że opowieść zakotwicza się w realizmie. Czytelnik ma mieć poczucie, że taka historia mogłaby wydarzyć się niemal za rogiem, jeśli nie na sąsiednim podwórku, to przynajmniej gdzieś w pobliżu. Choć akcja przenosi nas za ocean, problemy bliźniaków Milly i Billy’ego — wplątanych w trudności wywołane pandemią koronawirusa — są na tyle uniwersalne, że zbliżają bohaterów do czytelnika. To opowieść, która mogła wydarzyć się komuś, kogo znamy — bliższym lub dalszym znajomym.
Restauracja prowadzona przez głównych bohaterów to niby bezpieczna przystań, ich własne miejsce, ale w rzeczywistości bardziej przypomina obóz pracy. Trzeba harować od świtu do nocy, a walka o to, żeby biznes przetrwał, jest codziennością. Na szczęście z pomocą przychodzą rodzice: nie tylko wspierają finansowo, ale od czasu do czasu zjawiają się osobiście. Raz w roku ich obecność to nawet coś więcej niż wsparcie — to solidna pomoc w codziennych obowiązkach.
Keon, ojciec, to człowiek łagodny i pełen zrozumienia, a Ipo, matka, to kobieta z charakterem i ogromnym bagażem doświadczeń (przypomina o tym równoległa opowieść o jej dawnej, pełnej przygód karierze kaskaderskiej). Ipo przejmuje tu stery, wyznacza zadania i kładzie nacisk na naukę samodzielności u dzieci. Choć wspiera ich na każdym kroku, robi to w sposób, który nie pozwala im uniknąć odpowiedzialności za własne decyzje i działania.
Stary dom, w którym straszy
Wprowadzony zostaje motyw starego, zaniedbanego domu znajdującego się naprzeciwko rodzinnej rezydencji. Ta opuszczona ruina, porośnięta dziką roślinnością, od lat odstrasza mieszkańców, nosząc ślady mrocznych wydarzeń, które się tam rozegrały. Choć różne agencje nieruchomości próbowały sprzedać tę przerażającą ruderę, żadna z nich nie odniosła sukcesu. Potencjalnym nabywcom udaje się co najwyżej podejść do progu, zerknąć przez uchylone drzwi — i natychmiast się wycofać.
Zresztą, kto miałby odwagę postawić stopę w środku? Wyobraź sobie wielką czerwoną plamę na podłodze, która natychmiast przyciąga uwagę, oraz rząd chińskich laleczek siedzących na kanapie, nieruchomych, ale wpatrzonych intensywnie w gości. To miejsce emanuje groteskowym niepokojem i kryje w sobie coś złowieszczego. Tylko czy samo zaszczucie ofiary i uruchomienie tajemniczej pułapki w tym domu wystarczy? Moim zdaniem, to wciąż za mało, by nadać historii pełnego rażenia.
Motyw „zimnego chowu” i humor
Może to dlatego, że od młodości chłonąłem horrory w każdej formie — aż do momentu, kiedy przestały mnie one przerażać. Pewnie, zdarzało mi się mieć problemy z zaśnięciem po takich filmach jak „Koszmar z ulicy Wiązów” czy „Hellraiser”, ale z czasem nawet najbardziej brutalne sceny zaczęły mnie bawić, zwłaszcza gdy były pokazane w typowy dla gatunku, przesadzony sposób. Pamiętam, jak parsknąłem śmiechem, gdy piękna kobieta, błyskając idealnym garniturem zębów, oderwała głowę podrywającemu ją typowi w ciemnej alejce.
Dlatego, mimo że odczuwam pewien dreszcz, gdy Milly zagląda do tajemniczej studni, albo gdy chińskie laleczki powoli zwracają główki w stronę Ipo, to gdyby Marjorie Liu poprzestała na takich wątkach, czułbym się mocno zawiedziony.
To, co najbardziej podoba mi się w tym komiksie, to mocne nawiązanie do motywu ’zimnego chowu’ — bezwzględnego wrzucania dzieci w codzienne, trudne sprawy i twardego wychowania. Początkowo wyzwania są proste, jak zasadzenie rośliny w ogrodzie, ale z czasem zadania zyskują na sile i intensywności. A wszystko jest podszyte specyficznym, rodzinnym humorem, pełnym min i wymownych spojrzeń, co totalnie mnie rozbrajało i wywoływało u mnie wybuchy śmiechu w trakcie lektury. Ten komiks bawi, ale subtelnie, humorem sytuacyjnym, nieprzesadnym ani głupkowatym.
Graficzny kunszt Sany Takedy
Trzeba przyznać, że Sana Takeda przekazuje równie wiele co Marjorie Liu, tylko w warstwie graficznej. Plansze, zasnute dymem czy pajęczyną, wymagają od czytelnika wgryzienia się, by w pełni zobaczyć, co skrywają. Potrzebowałem chwili, żeby dostroić się do tego komiksu i wejść w jego gęstwinę, ale później było już tylko lepiej. Zaczynałem z dużą rezerwą, a zamykałem album, jakbym żegnał w drzwiach dobrego przyjaciela.
Dla mnie pierwszy tom mógłby już zamknąć tę historię — młodzi bohaterowie otrzymali potężną lekcję pokory, a całość zamyka się w satysfakcjonujący sposób. Niemniej jednak nie mam za złe, że autorki zaplanowały kontynuację. Zdecydowanie zasmakowałem w tej historii i chętnie „pożrę” drugie danie.
Scenarzysta: Marjorie Liu
Ilustrator: Sana Takeda
Tłumacz: Maciej Muszalski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Seria: Pożeracze nocy
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Egzemplarz udostępiony przez wydawnictwo