Radiant Black. (Nie tak) sekretne pochodzenie. Tom 1
„Radiant Black. (Nie tak) sekretne pochodzenie” to komiks superbohaterski stworzony na miarę współczesnych czasów, choć oparty na klasycznych schematach. Bez trudu można dostrzec tu wpływy Spider-Mana, Tronu… i Power Rangers. Cała historia zaczyna się od trzydziestolatka, który nie radzi sobie z życiem.
Co w artykule?
Od zera do bohatera – jak zawsze działa
Nathan Burnett zmaga się z ogromnym debetem na karcie kredytowej, praca jako taksówkarz ledwo pozwala mu związać koniec z końcem, a marzenie o sławie i pozostawieniu czegoś wyjątkowego w historii ludzkości… pozostaje jedynie marzeniem. Gdy wszystkie plany się sypią, Nathan wraca do punktu wyjścia i wprowadza się do rodziców. Brzmi jak dobrze znany schemat „od zera do bohatera”, ale przecież wszyscy go kochamy. Na scenie pojawia się stary, dobry kumpel, i tak zaczyna się historia genezy bohatera.
Kolorowe trykoty rodem z lat 60. nie miałyby już racji bytu, podobnie jak pełne kieszonek stroje z lat 80. Zamiast tego pojawiają się futurystyczne kombinezony motocyklowe, podświetlane neonowymi akcentami. Po nocnej libacji, zakończonej przepychanką z policją na torach kolejowych, do Nathana przylatuje… mała czarna dziura, obdarzając go nowymi mocami. Wkrótce okazuje się, że Nathan nie jest jedynym posiadaczem takiego stroju. Dla odróżnienia strony są jasno oznaczone: ten dobry nosi kolor niebieski, a ten zły… oczywiście czerwony.
Kumpel superbohatera na świeczniku
Trzeba przyznać, że Marshall, najlepszy kumpel Higginsa, ma zdecydowanie większą fantazję — zwłaszcza jeśli chodzi o superbohaterów. Chłopak ma bujną wyobraźnię, a praca w wypożyczalni filmów z pewnością ją podsyca. To właśnie on nieustannie wymyśla nowe pomysły, przesuwa granice i zachęca Nathana do odkrywania swoich mocy. To również Marshall wpada na chwytliwy pseudonim i zakłada profil w mediach społecznościowych, co sprawia, że geneza bohatera jest, cóż… „nie tak” sekretna. W końcu, co by ci nieporadni superbohaterowie zrobili bez swoich genialnych kumpli?
Nathan wreszcie zaczyna pracować nad swoją pierwszą, wymarzoną książką i nawet znajduje dwustronicowy fragment napisany przed laty. Już w pierwszym zdaniu pojawia się jeden z bardziej nadużywanych pleonazmów, co może tłumaczyć, dlaczego Nathan nie jest jeszcze sławnym pisarzem — choć możliwe, że tutaj trochę zawinił tłumacz. Niemniej to świetny smaczek, podkreślający obyczajową warstwę komiksu. Na koniec, w podobny sposób, odkrywamy prywatne motywacje czerwonego Radianta.
Z klasyką w stronę gwiazd
Radiant Black często porównywany jest do Invincible’a, głównie ze względu na uwspółcześnione realia i zapowiedź kosmicznej rozwałki, wspomnianej na tylnej okładce, choć w fabule póki co zarysowanej tylko przez wspólną jaźń i apokaliptyczne wizje. W podobny sposób przywoływane są klasyczne superbohaterskie motywy, jednak rozwijane w świeży, nieco inny sposób, choć analogii można znaleźć kilka. Bohater, początkowo niepozorny, zdobywa supermoce i przechodzi drogę „od zera do kogoś, kto może wiele”. W tle majaczy tajemnicza platforma z obcą cywilizacją, lecz na razie historia rozgrywa się na Ziemi, gdzie poznajemy potencjalnych kandydatów do nowej, kolorowej supergrupy — choć ich droga do współpracy zaczyna się raczej od kolizji niż harmonii.
I chyba stąd właśnie ten nawias w tytule — Radiant Black to co prawda nowa seria, niezwiązana bezpośrednio z żadną znaną marką, ale dla wytrawnych czytelników superbohaterskich historii może mieć znajomy klimat. Czy to źle? Prawdopodobnie nie, bo choć nie ma tu rewolucji, to podjęto próbę odświeżenia mechanizmów, które od dekad sprawdzają się w tym gatunku.
Nieco świeżości
Marshall wręcz emanuje fascynacją superbohaterami, podobnie jak każdy zagorzały fan tego gatunku. To właśnie on wymyśla nazwę, zastanawiając się, jak mogłaby brzmieć, gdyby Radiant Black pojawił się na scenie wcześniej. Szybko sięga też po social media do promowania nowego bohatera — pierwsza misja wyłania się dosłownie z tweeta! Co więcej, świetnie podkreślono, że moce Radiant Blacka wynikają wyłącznie z kombinezonu, który może założyć każdy (lub przynajmniej ktoś wybrany przez system).
W środku mamy do czynienia z typowym amerykańskim mainstreamem, w którym nowoczesność podkreślają neonowe światła. Największe wrażenie robi jednak okładka — choć obiecuje więcej, niż dostajemy na regularnych planszach, to jeśli lubicie dynamiczne pojedynki i drobiazgowe wykorzystanie umiejętności postaci, komiks nie rozczaruje. Aby podkreślić zmianę narracji, do opowiedzenia rozdziału o czerwonym Radiancie zaangażowano inny zespół twórców, który stawia na bardziej klasyczny styl.
I właściwie to tyle, czuć że będzie się działo, bardzo bym chciał, aby Nathan wrócił do gry, bo go polubiłem, a został (miejmy nadzieję, że tylko) na chwilę zdjęty z planszy. Na scenę wchodzi obca cywilizacja, zwiastowana przez specjalnie zaprojektowany alfabet, nieco przypominający Breill’a (z tyłu komiksu znajduje się słowniczek), więc scenariusz rozkręca się i rozciągnię się w stronę kosmosu (albo kosmos spadnie na Ziemię). Wielkich przewrotów w gatunku nie ma, ale jazda jest przyjemna, a choinka zawieszona na lusterku, swoją robotę robi i wnosi nieco świeżości.
Scenarzysta: Kyle Higgins, Cherish Cen
Ilustrator: Marcelo Costa, Eduardo Ferigato, David Lafuente
Koloryści: Natalia Marques, Miquel Muerto
Asysten kolorystów: Rod Fernandes
Tłumacz: Anna Sznajder
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Seria: Radiant Black
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 184
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo