Sami. Czerwone kurhany. Tom 4
Seria Gazzottiego i Vehlmanna to druga po Gigantach seria dla młodszego czytelnika od Egmontu, którą śledzę, a która oferuje całkiem sporo i dla starszych czytelników. Sami. Czerwone kurhany. Tom 4 przynosi kolejne zmiany w ekipie dzieciaków, które to zostały w wielkim mieście bez opieki dorosłych.
Co w artykule?
Powrót do miasta
Po rozłamie dokonanym po dramatycznych wydarzeniach z Klanu rekina (więcej tu – klik) do paczki piątki dzieciaków dowodzonej przez Dodjiego dołączają kolejne osoby, a cała ekipa wraca do miasta. Vehlmann wykorzystuje zaistniałą sytuację, by tchnąć w grupę nowe życie, bo jak nie polubić rudej Edwige, która myśli tylko o rozwałce. Sam czasem mam ochotę, aby „wykończyć” telewizor kijem baseballowym. Tylko Alexandre i Selene to mega dziwna para, a od ich pustego i zimnego spojrzenia, aż dreszcze przebiegają po kręgosłupie.
W komiksie Sami. Czerwone kurhany powraca groźny i straszny nożownik z drugiego tomu, ale tym razem nie jako oprawca, ale ofiara. Okazuje się, że w mieście jest jeszcze większe zagrożenie, którego boi się nawet Perełka, nosorożec napadający na sklepy z biżuterią. W sumie ideę gangu małp można potraktować jako treść z drugim dnem. Podobnie jak w marvelowej serii o Moon Girl i Diabelskim Dinozaurze (polecam, świetny komiks!), gdzie nową szajką w mieście stało się człekopodobne plemię przeniesione z prehistorii. By siać postrach i zniszczenie nie trzeba zbyt wielkiej inteligencji. A może i nawet wręcz przeciwnie. Potrzebna za to żywiołowość i bezczelna dzikość.
Czy to na pewno, aby dla dzieci?
Pewnie wychodzę z lekka na hipokrytę, mi tata nie kontrolował komiksów jak miałem 10 lat, ale z perspektywy rodzica jednak te sprawy wyglądają inaczej. Próg tolerancji mam ustawiony bardzo nisko, a seria Vehlmanna nie stroi od mocnych akcentów. Co prawda w Czerwonych kurhanach nie jest tak ostro, jak w Klanie rekina, gdzie doszło do samobójstwa (mimo że poza kadrem, ale nadal). Gang małp jest bardzo brutalny, nożownik zostaje okaleczony, dzieciaki biegają po mieście z bronią palną i łukami. W sumie to i tak żadna to nowość, już William Golding domyślał się, że jak zostawi się dzieciaki same, to może dojść do tragedii, jak to się skończyło we Władcy much.
Trudna rola przywódcy
Dodji to twardy chłopak, nadaje się na lidera i dysponuje bronią. Vehlmann słusznie jednak stwierdza, że wzięcie na siebie odpowiedzialności za losy grupy jest niezwykle stresujące. Z tego to powodu Dodji postanawia zrezygnować z najważniejszej roli w grupie i przynajmniej na jakiś czas opuścić bezpieczne schronienie. Rola przywódcy przypada Yvanowi i okazuje się, że jest to bardzo dobra decyzja. Dodatkowa funkcja i lekka presja pomaga chłopakowi i pozwala mu się ogarnąć, co jest niesamowicie miłym widokiem i wywołuje uśmiech na twarzy.
Oczywiście to nie jest tak, że Dodji nie jest ważny i że traci w oczach innych dzieciaków. Sama taka decyzja wymagała wiele determinacji i zdecydowania, a czuć, że Vehlmann ma co do chłopca jeszcze plany. Na końcu komiksu Sami. Czerwone kurhany znalazł się tak potężny cliffhanger związany z Dodjim, że z ciekawości aż kręcę się nerwowo na krześle.
Pod względem graficznych seria pozostaje na stałym, dobrym poziomie, choć w tym tomie pojawił się wcześniej nie widziany, bardzo zgrabny zabieg z przygaszeniem barw, aby oddać mgłę panującą rankiem na mieście, za co dałbym dodatkowego plusika. Sami to bardzo interesująca seria, główna zagadka, gdzie podziali się wszyscy dorośli (i większość innych dzieciaków), pozostaje nierozwiązana. Pozostaje czekać na następne tomy, a Mroczny wir, jak podaje notka ze skrzydełka już w przygotowaniu.
Scenarzysta: Fabien Vehlmann
Ilustrator: Bruno Gazzotti
Tłumacz: Agata Cieślak
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sami
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 48
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Druk: kolor