Sami. Zombie z Zapadłych Ziem. Tom 11
„Sami. Zombie z Zapadłych Ziem” to kontynuacja popularnej serii, w której Vehlmann pokazuje świat bez dorosłych. No i trzeba przyznać, że nie jest wesoło i kolorowo, bo nie dość że na każdym kroku czyhają niebezpieczeństwa, z cienia wyskakują coraz to straszniejsze maszkarony i inne dziwa, to jeszcze dzieciaki organizują się w komanda czy skomplikowane struktury społeczne. Prawo dżungli, wygrywa silniejszy? Tak też bywało.


Co w artykule?
Dodji z tyłu, z przodu tym razem Yvan
Osią, wokół której obracała się fabuła, był od początku Dodji. To on stanął na czele grupki dzieciaków, która znalazła się w pierwszym szeregu fabuły Vehlmanna. Mimo że wielokrotnie schodził z pierwszej linii strzału, oddawał dowodzenie, a nawet umarł, to ciągle gdzieś się plącze, co najmniej na drugim planie. W poprzednim tomie „Maszynie odumarcia” (więcej tu – klik) fabułą rządził wszędobylski Terry, u którego boku pozostał Nożownik, na potrzeby tego tomu zwany pieszczotliwie Chrupciem.


Tym razem opowieść przejmuje Yvan i trafia mu się prawdziwy dreszczowiec. Bo co noc nawiedza go banda zombie dowodzona przez kryjącego twarz pod kapturem Majstra, który ma za zadanie przetransportować chłopaka do Zapadłych Ziem… choćby kawałek po kawałku. Następuje więc wyraźne budowanie klimatu, w dzień planowane jest odpieranie ataku, a napięcie sięga zenitu po zapadnięciu zmierzchu, w totalnej ciemności. A niebezpieczeństwo zwiastują mewy.
Szalony Pan i zadanie niemożliwe
Szalony Pan, który więzi Dodjiego, pozostaje najbardziej tajemniczy i najbardziej upiorny. Stawia przed chłopakiem zadanie nie do wykonania i wydaje sprzeczne komunikaty, do tego jak podejść do jego wykonania. Wypisz, wymaluj – celna opinia o tym, co dzieciaki myślą o wypowiedziach dorosłych.


Wyraźnie czuć, że rozdzielenie pomaga scenarzyście skupić się na poszczególnych postaciach i dobrze to wpływa na ich odbiór. Ivan to nie Dodji. Można go bliżej poznać i poobserwować w sytuacji zagrożenia oraz ogromnego stresu. W końcu Vehlmann doprowadza chłopaka do ostateczności, aż puszczają wszelkie hamulce. Koniec zwiastuje wschód słońca. Udało się przetrwać, ale nadal jest wiele niewiadomych. Ostatnia scena zwiastuje powrót do Neosalem albo chociaż kontynuację wątków związanych z klanami.
Komiks dla młodzieży czy coś więcej?
Właściwie przestałem czytać tę serię jako komiks kierowany głównie do młodzieży w wieku 9–12 lat. Owszem, Gazzotti włada krągłą kreską – tak rzeczywiście wyglądałby typowy frankofon dla dzieci – ale rysunki na tyle już mi się uleżały, że właściwie nie zwracam uwagi na styl, tylko patrzę na to, co ma do opowiedzenia Vehlmann. A bywa i brutalnie, i groźnie. Aha, Yvan zdziwił się na widok biegających zombie. Cóż… chyba nie widział World War Z z Bradem Pittem.


Powoli doganiamy Francuzów. Zapowiedziany na ten rok 16. tom póki co nie wyszedł, więc mamy tylko cztery tomy do nadrobienia. Ale że czyta mi się tę serię coraz lepiej, to mam nadzieję, że wylądują u nas jak najszybciej. No i że Vehlmann z Gazzottim dokończą jak najszybciej czwarty cykl i też go dostaniemy. A jak.
Scenarzysta: Fabien Vehlmann
Ilustrator: Bruno Gazzotti
Tłumacz: Agata Cieśkak
Wydawca: Egmont
Seria: Sami
Format: 21.5×29.0cm
Liczba stron: 48
Oprawa: Miękka
Druk: kolor
Papier: kredowy
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










